Trasa północna: São Vicente – Seixal

Osławiona droga północnym wybrzeżem Madery to zdecydowanie jedna z większych atrakcji. Trzeba jednak powiedzieć, że z okien samochodu niewiele zobaczymy, bo pojedziemy wygodnym tunelem.

Należy również dodać, że trasa nad oceanem wiedzie aż do Porto Moniz, jednakże tamtędy jechaliśmy autostopem i ciężko cokolwiek powiedzieć na ten temat.

Jeśli chcemy zobaczyć jak ocean wpada wprost do wody, zaryzykować, że spadnie na nas kamień i napatrzeć się w taflę oceanu z drogi zawieszonej kilkadziesiąt metrów nad brzegiem to właśnie ta trasa jest najlepszym rozwiązaniem.

DSC_0337

São Vicente:

Uroczy kościół i zabudowa. Dominują biel, odcienie szarości i czerwone dachówki. Tu na ławce spędziliśmy przedpołudnie, czekając na otwarcie sklepów, jakże wielobranżowych! W supermarkecie na oknie stały święte figurki… Tutaj też naładowaliśmy baterie w komisariacie, korzystając z gościnności policjantów (którzy akurat oglądali film ten tego i naprawdę sztuką było poważnie rozmawiać z nimi, gdy zza pleców dochodziły nas niedwuznaczne wrzaski…). W skale u ujścia doliny znajduje się kapliczka i krzyż, w okolicy atrakcją jest jaskinia lawowa, na którą nie mieliśmy czasu, poza tym wiadomo jak z komercyjnymi jaskiniami bywa…

 

Oko w oko z oceanem:

Tuż przed tunelem znajdował się pierwszy wodospad. Tam należało skręcić w prawo, „na własną odpowiedzialność” na asfaltową drogę. Po pewnym czasie doszliśmy do wąwoziku, jedynego miejsca gdzie zmotoryzowani turyści nie widzą ściany tunelu.

Ostatni odcinek przed Seixal zmuszeni byliśmy do przebycia tunelem. Świeże osuwisko nie zachęcało do dalszej drogi wzdłuż klifu. Kara za naśmiewanie się z turystów z samochodami z wypożyczalni nie była dla nas dotkliwa. Nigdy jeszcze nie spacerowaliśmy ponad kilometrowym tunelem (no, chyba, że na lewadach…)

Przed Seixal znajduje się wspaniały punkt widokowy na wodospad wpadający do oceanu. Przy okazji strumień wody zalicza jeszcze asfaltową drogę, którą mieliśmy iść.

-Dobrze, że jednak jej nie wybraliśmy! – mówimy do siebie widząc solidny mur na drodze od strony Seixal i stosowne znaki, choć najbardziej przekonało nas osuwisko nieopodal wodospadu.

W zasadzie każda wioska Madery była urocza. Nie inaczej prezentowało się Seixal. Przy ławkach pod palmą, gdzie łapaliśmy stopa stało tradycyjnie kilku „dziadków” i dyskutowało. Byli oparci o murek, za murkiem był klif i bezkres oceanu.

Seixal pochodzi od seixos, czyli kamyczków. Mówi się seiszal.

 

Porto Moniz:

W końcu ktoś się nad nami zlitował i zapakowaliśmy się w piątkę do jakiegoś maleństwa, Volkswagena Polo czy czegoś mniejszego. Tak w towarzystwie miłej niemieckiej pary dojechaliśmy do Porto Moniz, które również jest urocze, jednak szeroko rozsławiane baseny morskie nas rozczarowały. A dlaczego? Pojęcie naturalny morski basen pojmowałem jako takie miejsce, gdzie na skały wlewa się woda i gromadzi się w nieckach, które zapewniają ciepłą i co ważne, spokojną wodę do kąpieli. Niby wszystko się zgadzało, poza paroma poprawkami z betonu…

Wszystkich zawiedzionych pragnę pocieszyć – istnieją naprawdę naturalne baseny oceniczne, z tym, że nie spotkałem ich na Maderze, a około 800 kilometrów dalej na południe, na wyspie El Hierro.