CBT – centrum bajerowania turystów w Kirgistanie.

– No dobrze, powiem. „Trzydzieści lat turystyki przyniosło więcej złego niż trzysta lat kolonializmu”.

Uśmiechnąłem się do niej i rzekłem:

– Kapitalne

 

Paul Thoreaux „Szczęśliwe Wyspy Oceanii”, przeł. Michał Szczubiałka

Nie inaczej było w Kirgistanie, który z pozoru wyglądał na ubogą postsowiecką republikę, gdzie spokojnie da dogadać się po rosyjsku i gdzie piją hektolitry alkoholu. W rzeczywistości jednak to kraj całkiem szybko doganiający powierzchowną nowoczesność z ludźmi chętnie odzywającymi się po angielsku oraz szybkim internetem w cenie 5 zł za tydzień. Jednak to przecież nie był problem bo wychodzę z założenia, że wszyscy mają prawo do najnowszych zdobyczy technologii i nie oburza mnie bateria słoneczna stojąca przy jurcie oraz Kirgiz z wiecznie rozdzwonionym telefonem w ręce.

Są jednak zmiany, które kierują Kirgizów w stronę zgubnej mamony, które sprawiają, że tradycyjny model życia zmienia się w pogoń za pieniądzem. I stąd ten cytat na początku, bowiem turystyka z roku na rok zmienia ten kraj. Mnie mentalnie najbardziej wzburzyły agencje turystyczne.

CBT

Community Based Tourism to chyba najlepiej funkcjonująca firma działająca w krajach rozwijających się jaką znam. Jej sieć obejmuje bodaj 16 miast i potrafi zorganizować wszystko dla turysty – od noclegu po bilety, a kończąc na espresso w pierwszym mieście przy chińskiej granicy.

Kiedyś była zapewne niezwykle pomocnym miejscem, zanim pojawiło się wiele relacji i przewodników które sprawiły, że podróżowanie po Kirgistanie stało się całkiem popularne. Teraz CBT stało się najprościej mówiąc drogie, chciwe i nie wyrozumiałe. Podróżujący tam zaglądający powinien należeć do mainstreamu, inaczej będzie uznany za dziwaka. Normalne jest, że podróżujący ma nieskończony zasób pieniędzy, które bardzo chętnie wyda na wszelkie możliwe wycieczki oraz wszystko będzie zorganizowane dla niego przez CBT.

Trzeba przyznać że ta agencja to ogromne ułatwienie i choć co prawda można na własną rękę w Kirgistanie zrobić niemal wszystko, to w kwestii organizacji transportu oraz permitów w odległe miejsca wydają się całkiem pomocni. W czym więc tkwi problem?

Korzystając z pomocy tej agencji cały nasz pobyt w tym pięknym kraju zostaje zupełnie odarty z jego dynamiki i naturalności. Jeździsz od miasta do miasta, w każdym z nich mieści się agencja, która zajmie się za ciebie wszystkim, wszystko jest tak samo łatwe, cały problem leży tylko w kasie. I po prostu, nie lubię, gdy patrzą na mnie na dziwaka, gdy nie chcę spać w jurcie za horrendalnie wysokie pieniądze, oraz gdy cena jazdy konnej wydaje się być kroplą w morzu dodatkowych opłat za nocleg i każdy posiłek. Zwłaszcza gdy jestem w kraju nomadów, w kraju surowej pogody i potężnych gór.

Moje doświadczenie było raczej przykre. Chcąc wybrać się na konie w Eki-Naryniu musiałem rozebrać na części pierwsze zaproponowaną wycieczkę, wyrzucić elementy niepotrzebne, aby wybrać wersję najtańszą, tłumacząc się kornie, że potrzebuję od agencji tylko umówienia się z właścicielem koni i nie muszę płacić około dwudziestu złotych za jeden posiłek w kraju, gdzie szaurma-nie-do-przejedzenia kosztuje jedną trzecią z tego. Odniosłem wrażenie, że z turystyki opartej na społeczności jak głosi nazwa powstała sprytna agencja pośrednicząca. Cóż, może ja nie przystaję do tego świata?

Podsumowując – CBT tylko gdy potrzebujemy szybko załatwić transport w dalekie góry oraz permit!