Jeziora Lures – raj utracony? | Parku Kombëtar i Lurë

Było już ciemno i postanowiliśmy założyć lampki w świetle lampy przydrożnego baru. Młody Albańczyk spojrzał na nas znad swojego napoju i po angielsku zapytał skąd jedziemy.

– Z Lures, byliśmy zobaczyć jeziora – powiedziałem 

-Siądźcie ze mną, stawiam wam piwo – usłyszeliśmy pełną uznania propozycję od gościa, który swój angielski podszkolił pracując na jednej z wysp archipelagu cykladów.

-Po piwie to się chyba przewrócimy – jeśli tego nie powiedziałem, to tak pomyślałem, wiedząc, że czeka nas jeszcze ponad 30 kilometrów jazdy. Po miłej rozmowie ruszyliśmy dalej, żeby w środku ciepłej nocy sunąć pustą „autostradą”…

Na początek spisywania wspomnień z Albanii postanowiłem słów parę poświęcić parkowi narodowemu Lurës. Absolutna albańska dzicz, zdecydowanie poza utartym szlakiem. Opisywany jako polodowcowe jeziora skryte w niedostępnych górach, znany jest jedynie wśród uczestników wypraw samochodami terenowymi, bo inaczej tam dostać się nie da. Zwykłe auto tam nie dojedzie, pieszo za daleko. No, chyba że rowerem… Czy było warto poświęcić dwa dni w Albanii aby jechać za góry, za lasy? Jak obecnie wygląda Parku Kombëtar i Lurë? Zapraszam do relacji z końca sierpnia 2015 roku.

Albania rzuca wyzwanie.

Odwiedzając ten piękny kraj w 2012 roku mieliśmy zamiar zobaczyć te lilie wodne w wysokogórskich jeziorach na Bałkanach. Tak opisywano PN Lurës. Okazało się, że w obliczu naszej dotychczasowej trasy przez Góry Przeklęte , Lurës będziemy musieli zostawić na potem. W 2015 roku przejeżdżając przez Albanię znów przypomnieliśmy sobie rozterki sprzed dwóch lat , znów uświadomiliśmy sobie, że to dwa dni jazdy i nie do końca wiadomo czy da się tam dojechać i co zobaczymy. Tym razem jednak honor nam nie pozwolił…

Liqeni

Wyzwanie przyjęte.

Pewnego sierpniowego poranka ruszyliśmy. Byliśmy już kilometrów za miejscowością Rubik, wciąż na asfaltowej drodze. To nas ucieszyło bo bezpiecznie licząc zakładaliśmy, że asfalt skończy się tuż za Rreshen. Radość nie trwała długo, bowiem już w Perlat zaczyna się bita droga. Niezła nawet. Rozpoczęliśmy podjazd długą doliną, gdzie punktem orientacyjnym był wysoki blok pośród ruralnych krajobrazów. Następnym elementem były zniszczone zabudowania górnicze pachnące siarką i pokryte krwistopomarańczowym nalotem pochodzącym od rud żelaza. Kręta droga wznosiła się po prawym zboczu doliny. Na dnie doliny widzieliśmy tradycyjne domy. W pewnym momencie przejechaliśmy na drugą stronę do kolejnej doliny. Wśród zieleni kryły się kolejne osady, a na horyzoncie ukazały się wysokie góry o szarej barwie właściwej wapieniowi. Zakurzona droga wznosiła się stopniowo, także nie było problemu z jazdą rowerem trekkingowym, choć komfortowo nie było. W tym miejscu w zaroślach postanowiliśmy pozostawić część sakw. Skłaniała nas do tego opinia mechaników naprawiających po drodze zepsutą ciężarówkę. Mówią, że nie damy rady przejechać dalej do drogi SH36 w kierunku Burrel.
Nie chcieliśmy poświęcać całego czasu pozostawionego na Bałkanach na Lurës więc zdecydowaliśmy się pojechać dalej na lekko – bez namiotu, ale ze śpiworem, licząc że pogoda będzie łaskawa.
Ruszyliśmy szybciej osiągając wreszcie kolejną przełęcz przed miejscowością, która była chyba najbardziej odludnym blokowiskiem jakie widziałem. Zjazd do Kurbnesh to serpentyny w sosnowym lesie. Na zakręcie stał pomnik upamiętniający zesłanych za czasów reżimu Hodży do pracy w pobliskich kopalniach rud. Na następnym zakręcie widzieliśmy dziwaczne krwistoczerwone jeziorko, a wokół hałdy złoto pobłyskującego minerału – to piryt, a jeziorko przypominało polskie Wieściszowice.

GR_2567

Tradycyjne domy „Kulle” w drodze do Kurbnesh. Wokół domów nie ma żywego ducha.

Kolejna dolina.

Nad głowami górowała wielka skała, a my podążaliśmy wzdłuż potoku, który w pewnym momencie po prostu znikał, a łożysko wypełniały pokryte mchem kamienie. W tym miejscu wyskoczyła na nas zgraja psów pasterskich. W parę sekund zrobiło się gorąco i zastawialiśmy się rowerami przed psiakami. Kamienie poszły w ruch…
Chwilę potem pojawiła się chwilowa ulga dla skołatanych emocjami umysłów i stłuczonych na dziurach zadków. Szeroka zielona dolina i łagodnie w dół opadająca droga. Osada, jeśli tak można to nazwać, to parę domów i ani żywego ducha. Męczyło nas to, że choć docelowo mamy dziś dostać się na około 1600 metrów nad poziomem morza, to cały czas trasa wiedzie góra- dół, a z jej jakością bywa różnie. Czasem przejeżdża jakieś auto, łącznie może 4-5 w ciągu całego dnia. Ostatni odcinek przed miejscowością Lurë to jazda serpentynami i pogarszającą się drogą na zboczu głębokiej, stromej doliny, po której drugiej stronie wygląda, że budowana jest jakaś krajówka.

Tablica witająca nas w parku narodowym zwiastowała, że raczej innych turystów tu nie uświadczymy. Malutka miejscowość była otoczona z każdej strony górami, a gdzieś ponad łąkami, w lesie, miały znajdować się jeziora. Droga wśród pastwisk była wyraźna ale składała się z małych wapiennych kamyczków, które były dosyć irytujące.

Serpentyny

Wzosiliśmy się coraz wyżej, choć podłoże naszej drogi nieźle dawało w kość. Cały czas pedałując człowiek miał wrażenie, że stoi w miejscu. Ale kształt ramy roweru trekkingowego sprawiał, że nawet pomimo tych niedogodności jakoś dało się jechać i paradoksalnie, Agnieszka na góralu miała gorzej.

Warto powiedzieć parę słów na temat lodowcowych jezior i ich otoczenia. Zanim zostały tknięte ludzką ręką musiały być przepiękne. Jednak za czasów reżimu pojawiły się pomysły na uregulowanie okolicy. Jak to przeprowadzono? Leżące najbliżej wsi jeziora zmeliorowano i stanowią obecnie soczystozielone łąki, przez które płyną strumienie, a w paru miejscach jeziora są otoczone groblą. No i wisienka na torcie – zaczęto rabować drewno. Niesamowite góry o szarożółtej barwie porośnięte ciekawymi gatunkami sosen zostały poranione wycinkami, które niesamowicie oszpeciły okolicę. Na to wszystko nałożył się ruch turystyczny w komunistycznych czasach, choć na dobrą sprawę jego ślady trudno dostrzec.
Wiedzieliśmy to zanim tu przyjechaliśmy – liczyliśmy się z tym, że miłość do Lures to będzie trudna miłość. Natomiast chyba nie wybaczylibyśmy sobie pominąć to miejsce. Teraz możemy jeszcze dodać, że część jezior niebawem zniknie! I nie będzie to niczyja wina! Naturalne zarastanie brzegów zmienia jeziorka w sadzawki, dalej w torfowiska i łąki. Za parędziesiąt lat z pojezierza Lures pozostaną tylko głębkie jeziora.

Jakie były jeziora?

Niektóre zwyczajne, szaroninebieska woda otoczona groblą, tyle, że w ślicznych górach. Niektóre kryły się wysoko ponad „główną drogą” wzdłuż jezior, dlatego pewnie uchroniły się od wyrębów i nadal otoczone są zieloną warstwą drzew. Parę jezior leży w całkiem bezleśnym terenie, ale dzięki wspaniałemu kształtowi i liliom wodnym na tle skalnych turni zachowały wdzięk nawet dziś.

Czy było warto?

Oczywiście, choć to nie atrakcja dla wszystkich. Dlaczego my uważaliśmy Lures za atrakcyjne?
– Rzeczywiście lilie wodne rosną tu na wysokości 1500 metrów nad poziomem morza (jakby w Czarnym Stawie pod Rysami)
-Niektóre jeziora są przepiękne, albańskie domki o czerwonych dachach w górskiej scenerii zawsze chwytają za serce.
-Wokoło nas znajdują się szczyty wysokie na 2200 metrów, wydaje się, że praktycznie nie chodzone
-dostać się tu było wyzwaniem, nie istnieje tu turystyka

Co warto wiedzieć zanim się tam człowiek wybierze:
– droga do parku jest przejezdna dla co najmniej SUVów, oczywiście mówię o trasie którą pokonaliśmy, pozostałe są ponoć tragiczne
-droga po parku jest jeszcze gorsza, sam bym pojechał SUVem, choć mogłoby być różnie
-dojazd rowerem jest możliwy choć trudny
-osobiście nie miałbym tyle samozaparcia by próbować dostać się pieszo, pomimo to do Kurbnesh jeździły busiki, a do Lures jakiś Albańczyk z Tirany jechał Land Cruiserem – może zabrałby turystę…
– mnóstwo terenów to zniszczone lasy, opisy w przewodnikach mówią o tym, lecz należy się zastanowić czy atuty miejsca niwelują te wady.
-wciąż pozostaje niejasna kwestia przejazdu północ – południe. Wydaje mi się, że jest to możliwe dla rowerzysty, choć sugerowalbym jechać z północy – bo choć droga nie jest idealna to jest sprawdzona – jakoś wjechać się da.

Dojazd

Sama logistyka przyprawia o ból głowy. Tam zewsząd jest daleko! I nigdy nie jest po drodze, bo pozostałe atrakcje Albanii są gdzieś daleko (co z resztą tylko pozornie jest prawdą, bo atrakcje Albanii są wszędzie, gdy tylko opuści się asfalt.

 Polecam Maps.me, które mają sporo zaznaczonych jezior (wraz z nazwami) oraz ścieżek. Oraz dostępne online mapy topograficzne do telefonu, sam służę takimi.

Dojazd jest teoretycznie możliwy z trzech miejsc, a już w obrębie samego parku z dwóch

A: Od północy -Trasa przez nas sprawdzona. Z głównej trasy Tirana – Szkoder zjeżdżamy na wschód na krajową drogę prowadzącą do Kosowa. Przez Rubik, Rreshen, Perlat, Kurbnesh do Fushe Lure. Za miejscowością Perlat kierujemy się na NE . Tam kończy się asfalt

B: Od południa. Podobno trasa jest w złym stanie co zgodnie potwierdzają relacje rajdów 4WD jak i miejscowych. Z drogi SH 36 łączącej Burrel i Selishte kierujemy się na północ. Wszyscy zalecają dojazd jak i powrót od północy.

C: W okolicach wsi Fushe Lurë na przeciwległym zboczu widać drogę w budowie. Być może jakimś cudem będzie można kiedyś z niej zjechać na Lures.

Liqeni i Zi

Liqeni i Zi

 

Tradycyjny dom - twierdza. Po albańsku Kulla.Robi się dziko...Jeziorka czerwone od produktów rozpadu pirytu.Kopalnie w Kurbnesh.Pomnik ku pamięci górników z czasów reżimu.Gdy rzeka znika...Już wiadomo, że będzie ciekawie!Strome odcinki po drobnych kamieniach na pozornie dobrej drodze.Stoki dzikich gór porośnięte wspaniałymi sosnami.Widok na Park Narodowy Zali Gocaj.Grzybienie - popularnie zwane liliami wodnymi już przekwitały.Piękne liście grzybienia.Świeża górska woda w połowie trasy między jeziorami.