Pod jawajskim szpitalem, czyli nasz najbardziej szalony biwak.

Gdy wyruszaliśmy na Jawę z Borneo, chciałem, żeby udało się nam zobaczyć jakieś „rajskie wyspy”…

Patrzyłem na mapę i dostrzegłem miniaturowy archipelag w jednej trzeciej drogi pomiędzy Jawą a Borneo. Gdyby tam dotrzeć! Chwilę później okazało się, że nie jest to zupełnie nieznane miejsce, bo figuruje w przewodniku. Jednak jest wymienione jako ustronne, mało znane przez zachód i jeszcze dzikie. Tym lepiej, miały być rajskie wyspy, będą dzikie rajskie wyspy. Najpierw jednak należało dostać się z Semarang do portowego miasta Jepara.

– Jepara, Jepara – woła naganiacz wskazując pusty pojazd

Idziemy dalej, pytamy, okazuje się że wszyscy tu czekają na Jeparę, ale po chwili, gdy przyjechał jakiś inny autobus jadący w innym kierunku, wszyscy zniknęli. Ot, Indonezja.

Stanęło na tym, że naganiacz mówił prawdę (!), i ten pusty busik jedzie do Jepary, jak znajdą się chętni. Jeśli nie, możemy zapłacić 70 tys. Rupii i jechać sami. Albo przyjdźcie o 4 rano jutro. Nie to nie, chcieliśmy dać aż 50 tysięcy, ale facet był uparty, i nie targował się w ogóle!

W międzyczasie zagadnął nas dobrym angielskim drobny mężczyzna czekający na swój autobus. Też kiedyś podróżował z plecakiem, po Europie. Był w Niemczech, Belgii i jak sam to określił „w okolicach „.

Zasugerował nam, że najlepszym wyjściem będzie pojechać jutro. A na obecną chwilę ma dla nas jeszcze jedną dobrą radę.

Zaskakujący pomysł jawajskiego autostopowicza!

-Bądźcie tu jutro o czwartej, a teraz idźcie spać. Tam jest szpital, są szerokie ławki, prześpicie się tam.

-???- jęknąłem ze zdziwienia. Co prawda wszelakie medyczne asocjacje były dla mnie ciekawe, jak na przykład choroby tropikalne, i tak dalej i tak dalej… Ale żeby spać na ławce na izbie przyjęć w indonezyjskim szpitalu, bo o czwartej rano jedzie busik?

-To normalne, to „public place”, macie takie prawo -bez wahania odparł nieznajomy – są tam ławki, prześpicie się do rana. I zaoszczędzicie na busiku.

Ekscytacja zmieszana z lękiem. Wreszcie spotkaliśmy kogoś, kto nie chciał nas naciągnąć na pieniądze, chciał doradzić i potraktował nas po swojemu!
I rzucił tak absurdalnym pomysłem, że nawet my się zastanowiliśmy. Spanie w szpitalu brzmiałoby zupełnie „odjazdowo”, ale czy to mądre? A co jeśli przyjdą nas wyrzucić w środku nocy, albo o zgrozo… przyjmą na oddział? W ostatnie niezbyt wierzyłem, ale kto wie, dwóch nieprzytomnych (bo śpiących…) po całym intensywnym dniu europejczyków na izbie przyjęć?
Dużo raźniej patrzyliśmy z Agą w przyszłość. Wizja spania w szpitalu, jakkolwiek nierealna, rozbawiła nas na tyle, że przestaliśmy myśleć o tym, że wyruszyliśmy dzisiaj o szóstej z Dieng, że w największym upale zwiedzaliśmy Borobudur i że w drodze do Semarangu staliśmy w korku i nasza średnia spadła zapewne poniżej jawajskiego „ustawowego” 30 km/h. Całkiem aktywny dzień,  ale tempo poruszania się samochodem na Jawie wymaga poswięceń.

Szpital świecił się zielonym (a jakim innym w kraju muzułmańskim) blaskiem, jacyś portierzy, jakieś auta. Ciemno, trochę strach. Poddajemy się, jedziemy do centrum. Co prawda stracimy na tym masę czasu (kilkanaście kilometrów do brzydkiego centrum), 2 razy zapłacimy za busik, nietani nocleg bo nie ma konkurencji oraz nie więcej niż 6 godzin snu… Gdy stałem i myślałem o tym przy drodze gdzie kursowały te małe, brzydkie, ciasne zielone busiki to stwierdziłem:

-chodź, wracamy, sprawdzę jednak ten szpital, może nie jest źle.

Przeszliśmy przez bramkę, nikogo nie niepokojąc i zobaczyliśmy dwa ślicznie oświetlone bankomaty na betonowych podestach. A w zasadzie budynki bankomatowe, które miały niezrozumiałe dla mnie rozwiązanie, którym była gładka pokryta płytkami podłoga już na zewnątrz całej przeszklonej kabiny. Bankomaty były dwa, powierzchnie były dwie, obok siebie.

-No jak na nasze potrzeby – idealne! Co prawda w oczy świeci światło, ale mamy stały monitoring w okolicy. A poza tym na jawie jest tak dużo ludzi, że nie będą się nami przejmować. Śpimy!

Poszedłem jeszcze na wspomniane przez pana na dworcu szpitalne ławki, ale były poprzedzielane w poprzek co jakiś metr i nie dało się spać. A izba przyjęć w szpitalu taka sobie. Bankomaty szpitalne lepsze.

Położyliśmy plecaki pod głowy, kapelusz na twarz, a na odkryte części ciała gruba warstwa repellentu – bo złapać jakąś Dengę pod szpitalem byłoby prawdziwym pechem. Dobranoc! Jutro na dworzec mamy 3,5 minuty. I czujemy jak wygląda prawdziwe indonezyjskie życie na własnej skórze – życie ulicy. Podejrzewam,  że tak wygląda wieczór wielu ludzi na tej wyspie, przy czym dla nich to codzienność,  nie mają luksusu zerwania się rano i pojechania dalej.

P.S. Trzeba przyznać, że w nocy bankomaty miały spore wzięcie i nie było tak spokojnie jak na początku, ale wyspaliśmy się pierwszorzędnie. I wiedzieliśmy co robić w razie niepowodzenia komunikacyjnego w drodze powrotnej.

Po raz kolejny przekonaliśmy się, jak dobrze jest nie spieszyć się, „wniknąć” w okolicę, porozmawiać z miejscowymi. Bo choć nasza historia morze brzmieć odpychająco to przecież w Indonezji nie było to nic dziwnego.