Moyobamba – co warto zobaczyć? Gorące źródła i orchidee!

Moyobamba to miejscowość jak każda inna w Peru. Można gdzieś przenocować, można coś zjeść i gdyby nie to, że znajduje się na trasie drogowej, którą możemy dotrzeć do dżungli amazońskiej, nikt pewnie nie zwróciłby na nią uwagi, a szkoda!

Jeśli przyjdzie wam nocować po drodze, godne uwagi są dwie atrakcje: pierwszą z nich są gorące źródła – Baños Termales de San Mateo. Jak wyglądają gorące źródła każdy wie. Natomiast te gorące źródła znajdują się w tropikalnym lesie z orchideami oraz egzotycznymi drzewami. Za jakieś pięć – dziesięć złotych mieliśmy wstęp do kompleksu, który był tropikalnym lasem z murowanymi kilkoma basenami z ciepłą wodą o różnej temperaturze. Niesamowity był fakt, że gorące źródła były otwierane od 5:00 i my też, ze względu na logistykę całego wyjazdu, trafiliśmy tam bardzo wcześnie rano. Skutek był bardzo zabawny, ponieważ gdy już w końcu dotarliśmy wpół śpiący do kąpielisk to wyglądaliśmy całkiem mizernie. Peruwianka w średnim wieku patrząc na nas żartowała, że tacy młodzi, a już nie mają siły. Potem okazało się, że jednego z nas dopadła infekcja przebiegająca z gorączką. Wygrzanie w ciepłej wodzie niestety nie pomogło…

Po relaksie w ciepłych wodach poszliśmy szukać drugiej atrakcji Moyobamby. Był nią prywatny ogród botaniczny storczyków Orquidario Waqanqui. Wiadomo – nie wszyscy muszą fascynować się roślinami, nas jednak to interesowało. Już za moment wybieraliśmy się do dżungli tropikalnej, a dobrze w zdawałem sobie sprawę, że w niej nie zawsze natrafi się podczas jednej wycieczki na wszystkie gatunki, więc coś w rodzaju ogrodu botanicznego było ciekawym wstępem. Peruwiański ogród botaniczny to po prostu kawałek lasu za domem z posadzonymi roślinami. I niech Was ten protekcjonalny ton nie zmyli – to co zobaczyliśmy przeszło nasze oczekiwania. Zanim jednak tego doświadczyliśmy, musieliśmy chodzić od domu do domu i szukać tej posesji na skraju lasu gdzie rosną storczyki. Nie wyszło nam to na złe – idąc polną drogą w zaroślach zauważyliśmy parę kolibrów, które niewiele robiły sobie z naszej obecności. Właśnie trwały ich zaloty i z niebezpieczną prędkością mijały nas, tworząc różne akrobacje w powietrzu. Gdy w końcu znaleźliśmy tę właściwą posesję właściciel zażądał od nas kilkunastu soli wstępu i wkroczyliśmy w świat roślin. Kilkadziesiąt najróżniejszych gatunków, szalenie kolorowych, wszystkie w stuprocentowym otoczeniu natury. Bez żadnych doniczek, ledwo ze ścieżkami doprowadzającymi pod poszczególne rośliny! Skoro storczyki tropikalne, nie mogło zabraknąć też wanilii – po raz pierwszy zobaczyłem dojrzewającą laskę wanilii na pnączu. Co tu dużo pisać – oglądneliśmy całą gamę kolorów, kwiatów i rozmiarów – pomiędzy największym i najmniejszym kwiatem storczyka była kolosalna różnica. Myślę, że najlepiej odzwierciedlają to zdjęcia.

Podekscytowani przedsmakiem tego, co czeka nas w dżungli, wróciliśmy do miasta i ruszyliśmy w dalszą drogę do Tarapoto.