Eisriesenwelt to największa jaskinia lodowa na świecie, którą na dodatek można zwiedzać komercyjnie. Jest to miejsce wyjątkowe. Tak słyszałem i sam tak teraz uważam. Co jednak zaskoczyło mnie najbardziej w tej niezwykle znanej austriackiej atrakcji? Przeczytajcie poniżej.
Parę faktów
Jaskinia Eisriesenwelt została odkryta w 1879 roku przez Antona von Posselt-Czorich, a ruch turystyczny rozpoczął się już w 1920 roku. Głównym eksploratorem jaskini był Alexander von Mörk, który jako pierwszy pokonał stromy odcinek lodu o nachyleniu 70 stopni. Jaskinia ma długość 42 kilometrów (!), z czego pokryta jest lodem trasa do zwiedzania mierzy około kilometra, a zwiedzanie zajmuje około godziny. Aktualne ceny i godziny wstępu można sprawdzić tutaj. Do otworu można dostać się kolejką linową i krótkim marszem albo szlakiem pieszym, który choć nie jest trudniejszy niż kilometry innych austriackich szlaków, tutaj nazwany jest trudnym i niebezpiecznym. Jest po prostu stromy i wiedzie trochę po piargu, ot co.
Dygresja o fotografowaniu
Pomimo całego piękna w okolicy już podczas szykowania się do wejścia do jaskini zirytował mnie wielki zakaz fotografowania – jestem bardzo przeciwny nieuzasadnionym niczym zakazom, których w Austrii okazuje się być mnóstwo na każdym kroku. Dlatego też w żaden sposób nie przejąłem się nim – tak samo było kiedyś w Polsce na kolei, tak samo jest na lotniskach w Azji Centralnej. Jakiś lęk przed fotografem, który po prostu chce uwiecznić miejsca gdzie był, albo w jakiś artystyczny sposób ująć to co widzi, jest dla mnie w sumie śmieszny. Wydaje mi się że 99% miejsc z zakazem fotografowania możemy spokojnie zobaczyć na zdjęciu satelitarnym a spory odsetek z tego dodatkowo w grafice Google oraz jako zdjęcia przesłane przez internautów. Jednak po pobycie w Hallstatt wyobraziłem sobie, że ów zakaz mógł być spowodowany rzeszami turystów (stereotypowo rzekłbym azjatyckich) którzy mogliby tworzyć duże korki i spowalniać wycieczkę oraz gdyby aparat fotograficzny upadł na podziemny lodowiec to zapewne byłoby nie do odzyskania…
Dygresja o zdroworozsądkowej ekologii
-Czy nie czas zerwać z przeszłością? – zastanawiałem się nad tym, co czułem podczas zwiedzania jaskini oraz czy moje odczucia powinienem przelać na papier . Wchodząc ścieżką w stronę otworu jaskini zastanawiałem się jak rozwiązana będzie kwestia oświetlenia bo przecież wszelkie źródła światła generują ciepło, które będzie niszczyć w jakiś sposób mikroklimat jaskini, a pomyślałem że Austriacy dobrze oswojeni z topnieniem ich własnych lodowców z pewnością będą temu chcieli zapobiec. Jakże się zdziwiłem, gdy było dokładnie na odwrót. Wręczono nam do rąk lampy karbidowe czyli lampy w których wyniku reakcji karbidu z wodą powstaje palny gaz – acetylen, który po zapaleniu tworzy swego rodzaju lampkę. To rozwiązanie było stare jak świat, a lampa acetylenowa na kasku speleologa była ikoną ubiegłego stulecia. Natomiast tutaj prawie każdy dostawał lampę do rąk aby doświetlić sobie wnętrze. Pomyślałem że z jednej strony to bardzo ciekawe, retro, a turyści takie lubią. Z drugiej strony z uśmiechem pomyślałem o Norwegii, gdzie w wypożyczalni na lotnisku dostaliśmy samochód hybrydowy, a po trzydziestej spotkanej Tesli na drodze przestaliśmy już je liczyć i nikt nie pozwoliłby sobie na chodzenie po jaskini z „pochodnią”…
Imponująca natura i magnezowy blask
Gdy wchodzi się do jaskini, przy otwarciu drzwi do wnętrza zaczyna wiać bardzo silny wiatr, który wynika z różnicy temperatury. Wiatr ma niezwykłą szybkość, która może sięgać nawet kilkudziesięciu kilometrów na godzinę i jest to chyba najlepsza lekcja geografii jaką możemy zafundować dzieciom. Zimne, gęste powietrze z wnętrza jaskini z niezwykłym impetem wydostaje się na zewnątrz, gdzie panuje ciepło i gdzie powietrze jest rozrzedzone, a wiatr zgodnie z zasadą wieje z wyżu do niżu. Dalsze zwiedzanie jaskini, to bardzo duża ilość schodów, gdyż sama grota jest bardzo pochyła i dno cały czas podnosi się. Całe podłoże pokryte jest lodem na którym zbudowane są schody wiodące do dalszych partii. Tu znów niespodzianka, znów mieszane uczucia. Przewodnik zatrzymując się przy bardziej charakterystycznych lodowych formacjach oświetla je za pomocą wstążki magnezowej. Daje ona niezwykle silne białe światło doskonale oświetlające wnętrze jaskini. Skądś znamy to białe światło. To dawne lampy błyskowe jednorazowego użytku zawierały właśnie wstążka magnezową która dawała niezwykle silny błysk i białą zawiesinę tlenku magnezu w powietrzu. To było jeszcze bardziej retro niż lampa karbidowa, natomiast równocześnie było to jeszcze bardziej żenujące dla mnie. Czy naprawdę żeby oświetlić wspaniałą jaskinię musimy spalać magnez, który osiąga spokojnie temperaturę 2000 stopni? Czy naprawdę wzdłuż całej trasy zwiedzania, którą pokonują grupy nawet co 20 minut musi leżeć na lodzie biały popiół tlenku magnezu? W sumie naturalnej substancji ale czy przewodnicy muszą rzucać na lód płonące kawałki magnezu które potem leżą niczym śmieci? To wszystko było dla mnie mało zrozumiałe, natomiast z czasem skupiłem się bardziej na pięknie lodowych form, na wielkości sal w jaskini oraz po prostu na tym że robi mi się coraz zimniej. W jaskini bowiem panuje temperatura około zera stopni, a my choć byliśmy tego świadomi przyszliśmy prosto z parkingu który znajdował się 500 m niżej w pionie, więc w jednym momencie z przegrzanych marszem staliśmy się wychłodzeni jak w zamrażarce.
Jaskinia Eisriesenwelt to wyjątkowe miejsce, bardzo popularne wśród turystów i naprawdę godne odwiedzin, natomiast warto zastanowić się nad tym jak Austriacy szanują swoją jaskinie i jak bardzo jaskrawe jest to nieposzanowanie przyrody, o którą we wszystkich innych miejscach Austrii tak wojują.