Dawno, dawno temu nad górzystą wyspą Połuniowego Pacyfiku przelatywał samolot. Wokół wyspy roztaczała się biała obwódka wzburzonej wody, gdyż wybrzeże było w większości strome i klifowe. Zielone wzgórza jednostajnie wznosiły się ku wysokiej górze, która właśnie wyłoniła się z chmur.
Amerykańscy piloci postanowili przelecieć nad szczytem. Na szczycie góry, wcale nie tak górzystym, a dziwnie płaskim, znajdowały się dwa wielkie jeziora. Jedno, bardzo ładne o wodzie koloru ciemnozielonego, oraz drugie, jeszcze bardziej niesamowite – wyglądało jak malachitowy medalion osadzony w szarobiałej oprawie dna krateru. Wyjątkowej barwie jeziora towarzyszyła jeszcze jedna cecha – ze środka jeziora unosiła się, niczym z gotującego kotła, para wodna. Na brzegu niebieskiego jeziora piloci zauważyli dwóch ludzi. Było to zadziwiające dla nich, skąd wzięli się oni w tak niedostępnym miejscu, a że byli bardzo sprytni, zanotowali dokładnie czas i miejsce, w którym spotkali dwoje dziwacznych osobników. Za rok przylecieli znowu, perfekcyjnie zsynchronizowani, jak to Amerykanie i złapawszy w sieci, uprowadzili, nie wiedzieć czemu, tych dwoje do swojego kraju.
Molitari i Gelevu, takie były imiona tych dwojga. Molitari to mężczyzna, a Gelevu to kobieta. Okazało się niebawem, że porwanie tych ludzi było doskonałym pomysłem. A w zasadzie porwanie Molitari, bo Gelevu, milcząca, nie nawiązała kontaktu z Amerykanami i szybko pozwolili jej wrócić na tajemniczą wyspę.
Molitari natomiast był istotą genialną. Mówił we wszystkich językach i na dodatek potrafił przekształcić się w osobę pochodzącą z kraju rozmówcy. Gdy rozmawiał z Chińczykiem – wyglądał jak Chińczyk, gdy z białym – wyglądał jak biały. Ponadto znał się na wszystkim i umiał dobrze doradzić. Nauczył ich wszystkich umiejętności, które posiadali ludzie pochodzący z jego krainy w bardzo krótkim czasie, dzięki czemu Stany Zjednoczone tak szybko stały się potęgą… Tak więc stary dobry Molitari stał się dobrym przyjecielem Amerykan i żyje w Stanach do dziś. Co ciekawe, jeden z jego krajanów pojechał za ocean odszukać tego wspaniałego ducha. Pytał po wioskach i miastach, aż w końcu znalazł. Molitari ukazał mu się oczywiście jako Ni-Vanuatu – jako Vanuatańczyk.
Gelevu mieszka nad jeziorami do dziś. Ponoć Molitari, jak na ducha przystało, czasem opuszcza świat autostrad i wieżowców, aby spotkać się ze swoją towarzyszką, gdzieś na środku Melanezji. Miejscowi też rozmawiają z Gelevu. Gdy chcą podziwiać kolor jeziora na szczycie góry – proszą ją aby odsłoniła chmury i aby ukazał się ten wspaniały widok, chyba największy skarb magicznej i dzikiej wyspy Ambae…
Tej legendy, bez puenty, krąży wiele wersji. Być może stworzyłem jej własną wariację, ale kto się tym przejmuje? Liczy się opowieść, snuta powoli pod rozgwieżdżonym niebem, po angielsku mieszanym z pidgin, w wiosce bez elektryczności. Podczas kolacji, gdzie głównym daniem były małe, czerwone raki, łowione w strumyku niedaleko.
W 2018 roku czas dopisać dalszą część opowieści. Czy Gelevu obraziła się na mieszkańców wyspy, czy ktoś zbezcześcił górę? Dlaczego zielona wyspa Ambae pokryła się ciemnością w środku dnia? Dlaczego trzeba z niej uciekać?
Być może za parę lat, gdy wszystko wróci pewnie do normy będzie można od miejscowych usłyszeć wytłumaczenie. Tak jak cztery lata temu, gdy Andrew opowiedział mi tę historię.