Levada da Janela. Portugalskie słowo janela oznacza okno. Jeśli punkty widokowe pomiędzy niekończącymi się tunelami (zwłaszcza jednym) nazwiemy oknami, to nazwa będzie adekwatna, choć nie ma porównania z Canal de mil ventanas w Güimar na Teneryfie (o którym tylko słyszałem).
Gdy analizuje się na mapie zachodnią część wyspy, uwagę przykuwa wielki wąwóz, który swój bieg rozpoczyna gdzieś na wysokości tysiąc sześciuset metrów, na płaskowyżu Paul de Serra, a kończy się nieopodal Porto Moniz. To właśnie jego zboczami prowadzi kanał z wodą, a obok kanału ścieżka… Trasa liczyła ponad szesnaście kilometrów; zaczęliśmy w Lamaceiros, a skończyliśmy w Fonte do Bispo.
Uważam, że zrobiliśmy bardzo dobrze, wybierając tę lewadę oraz Levada do Caldeirão Verde jako reprezentatywne dla wyspy (spędziliśmy na Maderze jedynie tydzień). W okolicach Funchal wydaje się, że lewady są raczej zwykłymi szerokimi ścieżkami i nie dostarczają tylu wrażeń.
Najbardziej charakterystyczną cechą tej lewady jest wodospad w jednej z bocznych dolinek. Rzecz pospolita na tej wyspie, lecz rzadko kiedy przechodzi się przez wodospad w połowie jego wysokości. Ażeby nie zostać najprościej mówiąc „spłukanym” znajduje się tam drewniano-blaszana wiata, która mimo wszystko nie odbiera wielu emocji.
Trzeba wspomnieć również o dziewięciu tunelach na naszej trasie, w tym jednym o długości 1,2 kilometra, tak więc podróż z osiemdziesięciolitrowym plecakiem może się skończyć przetarciem klapy (a z autopsji wiem, że na klapie w plecakach nie stosuje się cordury…)
Po wyjściu z dwóch najdłuższych tuneli, które leżą koło siebie znajdziemy „infrastrukturę lewadową”, czyli metalowe siatki do usuwania patyków i liści z kanału (który ponoć zasila elektrownię wodną), a dalej rozdroże szlaków.
Do Fonte de Bispo idziemy w prawo, początkowo bardzo stromym szlakiem po leśnym, gliniastym podłożu. Później pokazuje się szeroka droga, którą docieramy pod parking z punktem widokowym, gdzie kończymy trasę
W lewo natomiast prowadzi trasa do „Origem Levada”, czyli początku. Znak nie jest adekwatny, bo trzy kilometry to trasa tam i z powrotem. Na końcu znajduje się malutka chatka levadero, czyli człowieka wykonującego unikatowy zawód – po prostu dozorcy lewad. Musi przespacerować się, tu i tam udrożnić kanał…
To właśnie tam na naszej trasie wreszcie pojawiło się słońce. Pobudka w okolicach Lamaceiros upłynęła nam w ulewie, podobnie początek trasy. W tunelu też lało, ale akurat tam mokro jest niejako z urzędu… Na wyspach Atlantyku nie należy tracić nadziei, bo zła pogoda nie trwa tu zazwyczaj dłużej niż parę godzin. Chyba, że w Parku Narodowym de Garajonay. Po nim chyba nie ma się co spodziewać dobrej pogody…