Impresja fotograficzna na temat El Alto.
Wnętrze żelaznego, eifflowskiego, dworca w La Paz. Wędrowaliśmy od okienka do okienka zadawaliśmy te same pytania. Czy jedzie coś w nocy do Potosi, o której dojedzie i ile kosztuje. W końcu stanęło na tym, że kupimy bilety po 40 Boliviano.
-3 boletos, por favor – poprosiliśmy, a pani podała nam do wypełnienia tabelkę z danymi osobowymi i innymi informacjami. W Peru wpisywane było to do komputera na podstawie paszportu, tutaj wpisywaliśmy po prostu na kartkę.
-Ej, przecież chcieliśmy przy oknie- szybko zreflektowaliśmy się, gdy pani zaczęła wpisywać nas gdzieś w środek autobusu. Pani spojrzała ze zdziwieniem na nas, gdy na planie autobusu wskazałem miejsca przy wielkiej przedniej szybie. Bo trzeba wiedzieć, że w kasie znajduje się zabawny wydruk przekroju autobusu i każdy jest przypisywany do konkretnego miejsca.
-Son libres? /czy są wolne/
-Si, si…
Coś nie dawało mi spokoju i dopytałem czy te w środku są lepsze od wybranych przez nas. Pani powiedziała że nie.
Dwanaście godzin później:
Wyjeżdżaliśmy na ponad 4000 metrów n.p.m przez dzielnicę El Alto. Rozświetlone domostwa na zboczu przed nami, a w wielkiej dolinie za nami migoce La Paz. Wszystko obserwowaliśmy niczym w kinie. Panie obok częstowały nas jakimiś ptysiami. Odwdzięczyliśmy się, pierwszy raz kupionymi przez nas, wszędobylskimi chrupkami i poszliśmy spać. Aparat pod ubraniem, torba przywiązana do nogi. Siedzimy z samego przodu, będzie bezpieczniej.
Parę godzin później.
Hamujemy! I nagle: łup! Skończył się asfalt. Gdzieś w bezkresie górskiego płaskowyżu jakim jest południowo-zachodnia Boliwia.
Bliżej nieokreślony moment później.
Hamujemy o wiele mocniej niż poprzednio. Odruchowo napinam mięśnie, wczepiam palce w fotel przytrzymując nas przed wypadnięciem. Stojąca na środku drogi krowa ani drgnęła, minęliśmy ją w ostatniej chwili.
Sporo po północy.
Śpiące pueblito. Szeroka główna ulica, jakieś drewniane płotki. Stało kilka autobusów. Postój na toaletę. Tylko jeden bar świecił się w tej wsi. Ludzie załatwiali się gdzieś w mdłym świetle lampy. Obok nas stał również ten drogi autobus. Ten rzekomo bezpieczniejszy, nie zatrzymujący się nigdzie po drodze. Nigdzie!
Cała reszta nocy.
Szpilki, ziąb, mróz, lód w butach. Rozłożona na mnie kurtka puchowa ledwie grzeje. Zazdrościłem tym którzy siedzą choć trochę za mną. Wczoraj za dnia wystarczało przecież chodzenie w polarku… Jaka szkoda, że do Potosi trafimy o szóstej rano, a pierwsze miejsce w autobusie, zamiast z widokami, kojarzyć będzie się tylko z zimnem. Wcale nie ucieszyło mnie rozszyfrowanie tajemnicy przednich siedzeń…