Levada da Janela

Levada da Janela. Portugalskie słowo janela oznacza okno. Jeśli punkty widokowe pomiędzy niekończącymi się tunelami (zwłaszcza jednym) nazwiemy oknami, to nazwa będzie adekwatna, choć nie ma porównania z Canal de mil ventanas w Güimar na Teneryfie (o którym tylko słyszałem).

DSC_0396

Gdy analizuje się na mapie zachodnią część wyspy, uwagę przykuwa wielki wąwóz, który swój bieg rozpoczyna gdzieś na wysokości tysiąc sześciuset metrów, na płaskowyżu Paul de Serra, a kończy się nieopodal Porto Moniz. To właśnie jego zboczami prowadzi kanał z wodą, a obok kanału ścieżka… Trasa liczyła ponad szesnaście kilometrów; zaczęliśmy w Lamaceiros, a skończyliśmy w Fonte do Bispo.

Uważam, że zrobiliśmy bardzo dobrze, wybierając tę lewadę oraz Levada do Caldeirão Verde jako reprezentatywne dla wyspy (spędziliśmy na Maderze jedynie tydzień). W okolicach Funchal wydaje się, że lewady są raczej zwykłymi szerokimi ścieżkami i nie dostarczają tylu wrażeń.

Najbardziej charakterystyczną cechą tej lewady jest wodospad w jednej z bocznych dolinek. Rzecz pospolita na tej wyspie, lecz rzadko kiedy przechodzi się przez wodospad w połowie jego wysokości. Ażeby nie zostać najprościej mówiąc „spłukanym” znajduje się tam drewniano-blaszana wiata, która mimo wszystko nie odbiera wielu emocji.

Trzeba wspomnieć również o dziewięciu tunelach na naszej trasie, w tym jednym o długości 1,2 kilometra, tak więc podróż z osiemdziesięciolitrowym plecakiem może się skończyć przetarciem klapy (a z autopsji wiem, że na klapie w plecakach nie stosuje się cordury…)

Po wyjściu z dwóch najdłuższych tuneli, które leżą koło siebie znajdziemy „infrastrukturę lewadową”, czyli metalowe siatki do usuwania patyków i liści z kanału (który ponoć zasila elektrownię wodną), a dalej rozdroże szlaków. 

Do Fonte de Bispo idziemy w prawo, początkowo bardzo stromym szlakiem po leśnym, gliniastym podłożu. Później pokazuje się szeroka droga, którą docieramy pod parking z punktem widokowym, gdzie kończymy trasę

W lewo natomiast prowadzi trasa do „Origem Levada”, czyli początku. Znak nie jest adekwatny, bo trzy kilometry to trasa tam i z powrotem. Na końcu znajduje się malutka chatka levadero, czyli człowieka wykonującego unikatowy zawód – po prostu dozorcy lewad. Musi przespacerować się, tu i tam udrożnić kanał…

To właśnie tam na naszej trasie wreszcie pojawiło się słońce. Pobudka w okolicach Lamaceiros upłynęła nam w ulewie, podobnie początek trasy. W tunelu też lało, ale akurat tam mokro jest niejako z urzędu… Na wyspach Atlantyku nie należy tracić nadziei, bo zła pogoda nie trwa tu zazwyczaj dłużej niż parę godzin. Chyba, że w Parku Narodowym de Garajonay. Po nim chyba nie ma się co spodziewać dobrej pogody…