Poprzedniego dnia zasnęliśmy na końcu pomostu w miejscu połaczenia morza i rzeki. I jak to w Kaledonii bywa, przyszły opady (choć nasze lato to przecież najsuchszy okres tutaj). Tak więc pomysł z marszem do Prony poniekąd upadł, a my siedzieliśmy nad rzeką chroniąc się przed deszczem. Na dobrą sprawę jeszcze nie zaczęliśmy myśleć o kąpieli w ciepłej wodzie, gdy usłyszeliśmy motorówkę, a w zasadzie ponton z silnikiem. Powolutku w naszą stronę zbliżało się dwoje ludzi jakoś po sześćdziesiątce w przeciwdeszczowych jaskrawych kurtkach. Złapałem linę, żeby przywiązać ich ponton do pomostu.
Francuzi, mieszkający na NC, żeglują w okolicach Prony i właśnie przypłynęli do źródeł. Wypytywali nas co tu robimy i skąd się tu wzięliśmy – miejsce raczej było nastawione na przybywających od strony wody. A potem zaproponowali:
– Może chcielibyście, żeby was do Prony podwieźć motorówką?
-Nooo, to całkiem dobry pomysł, super! – powiedziałem
Chwilę się namyślili i powiedzieli :
– My dziś po południu płyniemy na Ilot Casy i możemy was tam zabrać a jutro podrzucimy was do Prony
-No to mamy farta – pomyślałem. Jeszcze do tego zwiedzimy wysepkę.
Umówiliśmy się na popołudnie i już nie denerwował nas nikomu nie potrzebny deszczyk. Parę godzin później znad zakrętów baie de Prony słyszeć się dał dźwięk silnika. Kapitan przybył na motorówce a my w deszczyku pakowaliśmy nasz dobytek. W międzyczasie obszar końca rzeki a jednocześnie początku zatoki kilkakrotnie zmieniał swój kształt. Mini przypływy i miniodpływy wystąpiły może z 5 razy więc już nie próbowaliśmy rozsądzić czy będzie się dało ruszyć z pomostu czy będziemy brodzić z pontonem na głębszą wodę – czas pokaże. Swoją drogą to bardzo ciekawe zjawisko jak poziom wody potrafi się wahać co pół godziny – fala wsteczna?
– To miejsce to tak zwane kąpielisko japończyków, ale naprawdę nie wiem skąd wzięła się ta nazwa – Jean Jaques zaczął opowiadać gdy sunęliśmy wolniutko wzdłuż mangrowców. Za paroma zakrętami stał już jacht – 10 metrowa jednostka, w sam raz na rekonesanse wzdłuż Nowokaledońskiego wybrzeża. Na jachcie czekała na nas żona kapitana – Josette. W ten oto sposób po raz pierwszy spróbowaliśmy jachtostopu.
Ilot Casy
Maleńka wysepka w zatoce może być nazwana miniaturką Ile des Pins – mnóstwo tu Araukarii. Nasi gospodarze zaplanowali tego dnia nocować w spokojnej zatoce tuż obok pomostu prowadzącego na wyspę, a nam zaproponowali wypad na wysepkę, biwak i powrót rano.
– Ilot Casy jest bezludną wyspą! – mówiła żona Jeana.
– Mieszka tam tylko jeden pies i jest hotel, a zresztą – sami zobaczycie! – dodał Jean
Jak tylko zarzuciliśmy kotwicę po dopłynięciu do boi, na plaży zauważyliśmy wielkie psisko. Już nie pamiętam historii jak się tam znalazło ale Remo ma swoją stronę na facebooku, i zawijający na wyspę ludzie jakoś się o niego starają. Dosyć dziwne uczucie dokarmiać okresowo psa, który zdany jest na łaskę nieregularnie przepływających jachtów.
O co chodziło z hotelem? Owszem był taki a dzisiaj po nim zostały zarośnięte i częściowo zniszczone budynki. Widać w czasach świetności bywało tu trochę osób, a teraz opuszczone miejsce wpisuje się świetnie w całą okolicę dawnej miejscowości Prony, gdzie pracowali zesłańcy. Do obiektów niebędących przyrodą zaliczyć należy jeszcze cmentarz jednej z rodzin która po zakończeniu działania kolonii karnej tutaj mieszkała. Nostalgia i zaduma w tropikach.
Remo, chcąc nie chcąc, siedział koło nas, a my rozbiliśmy czym prędziej namiot bo znów zanosiło się na deszcz. Agnieszka przyniosła trzy kokosy z których było pół litra napoju i bardzo dużo miąższu, który nie był do przejedzenia przez nas trzech. Trzech, bo skoro i tak ludzie dokarmiają psa to niech sobie z nami kokosów poje – a trzeba przyznać, że zajadał je chętnie.
Ilot Casy następnego dnia zaprezentowała się trochę lepiej bo pojawiło się słońce. Obeszliśmy wyspę dookoła i natrafiliśmy na las paproci z rodziny Cycas – pamiętam, że u mnie w domu, ktoś dostał taką na prezent i rosła w niewielkiej doniczce. A nazwa jakoś się zapamiętuje… Tutaj to były dwumetrowe grube pnie, które nagle kończyły się rozetą pierzastych ”liści”.
Wierzchołek wyspy, podobnie jak całe południe NC był zerodowany i barwy odcieni czerwieni. Rozejrzeliśmy się naokoło i zeszliśmy na przystań, gdzie w naszą stronę płynęło nieustraszone małżeństwo.
Nie obeszło się bez śniadania – a któżby nie zjadł francuskich powideł z jasnym pieczywem i jajecznicy z dobrą szynką? My przywiązani byliśmy do zupek chińskich i bagietek, a ostatnią nowozelandzką szynkę bezwzględnie zabrała nam funkcjonariuszka po przylocie.
Nasi gospodarze poopowiadali nam jak to stało się, że trafili tutaj na emeryturę, kupili jacht i dlaczego wolą NC od Francji.
– Teraz jest tu zima! Co prawda trochę pada, ale jest ciepło – przekonywał Jean.
Najbardziej nas ucieszył fakt, że oboje znali angielski, tak więc można było całkiem dobrze się porozumieć. Dowiedzieliśmy się, że szlifują ten język bo niebawem lecą na dwa miesiące zwiedzać USA. Mówią, że życie zaczyna się na emeryturze – czyż nie?
Gdy pogoda poprawiła się ruszyliśmy do Prony, na parking, gdzie stało wiele samochodów ludzi, chcących pooglądać walenie w zatoce. Po drodze GPS pokazywał Aguille de Prony – podwodną tajemniczą iglicę skalną stojącą w środku zatoki. Niedaleko brzegu zeszliśmy do pontonu i z naszymi wielkimi plecakami z przodu ”desantowaliśmy” na plażę w Prony.
Nadszedł koniec naszej przygody na żaglówce. Krótkiej i niesamowitej, zwłaszcza, że zobaczyliśmy miejsca do których inaczej nie dałoby się dostać.
Nasze doświadczenie nie jest duże w tym temacie – zamyka się w całości w żegludze (niestety) na silniku w Baie de Prony, ale pokazało nam parę ciekawych aspektów tego typu podróżowania. Mnie bardzo się spodobało i chciałbym spróbować więcej. Zobaczymy czy uda nam się natknąć na więcej okazji na tym wyjeździe – niestety nasza trasa jest w przeciwnym kierunku do żeglugi większości jachtów.
Zainteresowanym polecam bardzo 30 stron darmowego poradnika jachtostopowicza na loswiaheros.pl
Co najistotniejsze w tej historii? Doświadczenie, jak otwarci potrafią być ludzie, i że należy brać z nich przykład!
A poza tym trzeba pojawiać się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie… Pomosty w dzikim buszu polecane!