​Piękna przyroda rzut beretem od Noumei – Chutes de Madeline

Wróciliśmy z Ile des Pins. Usiedliśmy na Placu Kokosowym w Noumei i korzystaliśmy z internetu, którego brakowało na dwóch ostatnich biwakach. Trzeba było zadzwonić do Air Vanuatu potwierdzić jakieś dziwaczne rzeczy i pomyśleć o tym co robimy dalej. Mamy 12 dni na Nowej Kaledonii, Iles Loyalites nie wchodzą w grę bo nie mamy 500 złotych do wydania za dwa półgodzinne loty, a pomysł z wypożyczeniem rowerów na dużą wyprawę nie wypalił. Cóż, trzeba ruszyć w świat stylem dowolnym – autobusem, stopem, pieszo 🙂 Poszliśmy na gare routiere zapytać czy jedzie jakiś autobus na południe, do Yate.
-jedzie o czternastej

Upewniliśmy się jeszcze co do godziny a potem radośnie kupiliśmy bilety. Mamy trochę czasu na zakupy i możemy ruszyć w drogę z Noumei! Cena nieduża, nie trzeba się targować, bilet porządny – czego chcieć więcej. Cieszyliśmy się tym bardziej, że do Yate ponoć autobus jeździ raz dziennie.

Wsiedliśmy do nowego autobusu, z pachnącym wnętrzem i zapieliśmy pasy. Czy koniec świata musi oznaczać totalną biedę? Jak widać nie.

Po około pół godziny krajobraz zaczął się zmieniać i dziwacznieć. Wokoło wypiętrzyły się bardzo strome góry, ziemia stała się czerwonopomarańczowa i porośnięta była ciekawą roślinnością. Później pojawiło się duże jezioro z bardzo czystą wodą, a następnie…

-Nous descendez ici – powiedziałem kierowcy, a on wyluzowany uniesionym kciukiem pokazał, że wie i się zatrzyma.

 

Byliśmy na kompletnym pustkowiu, które z cywilizacją łączyła tylko droga. Tak ruszyliśmy w rejon Netcha, który jest jednym z piękniejszych i ciekawszych przyrodniczo miejsc w jakich byłem. Tak wyobrażam sobie niektóre miejsca w Afryce znane tylko ze zdjęć.

Po 11 kilometrach autostopowania naszym oczom ukazała się pomarańczowo-zielona równina, niestety cała w strugach deszczu. Kierowca podwiózł nas pod jedyną osadę ludzką w tej okolicy – kemping Netcha. Myśleliśmy o spaniu na dziko, bo na tym kempingu nie ma prądu ani pitnej wody (tym akurat się nie przejmowaliśmy), ale cena dla studentów jaką nam pani podała była bardzo dobra – 12 złotych za osobę. Kamping do każdego miejsca biwakowego miał przyporządkowaną dużą wiatę więc było gdzie się schronić w czasie deszczu.
Nowokaledoński deszcz przestał uprzykrzać nam życie więc skorzystaliśmy z ostatniej godziny słońca – poszliśmy do Chutes de Madeline – naajwiększej atrakcji okolicy. Pośród pustej równiny porośniętej niewysoką roślinnością na czystej, błękitnej rzece tworzy się symetryczna i bardzo urokliwa kaskada. Nie wiem czy wspomniałem, że nad tą samą rzeką leżał nasz kamping.

 

Jako, że pod wodospad prowadzą dwie ścieżki, wybraliśmy tę krótszą, która prowadziła przez ogród botaniczny a w bonusie omijała (zamknięte już pewnie ze względu na wieczór) kasy biletowe.
Ogród botaniczny był bardzo urokliwy, oprócz opisanych wielu dziwacznych krzewów, które znamy od paru dni zobaczyliśmy jeszcze storczyki i rosiczki.

Na koniec trasy wreszcie ujrzeliśmy wodospad w świetle zachodzącego słońca. Co ciekawe można podejść bezpośrednio na próg wodospadu. Sama kaskada ma około 10 metrów wysokości, ale przecież wiadomo, że piękna nie mierzy się taśmą mierniczą.