Świecące jaskinie, lśniące grzywy fal w środku nocy. Albo migające w europejskich górach świetliki. Świecić też potrafi podobno nasz rodzimy grzyb Opieńka miodowa. Wszystko to bazuje na zjawisku chemiluminescencji, czyli po prostu reakcji chemicznych gdzie jednym z produktów jest po prostu światło. Najczęściej zimne, niebieskie lub zielone.
Wszedłem do morza pozbyć się kurzu z ostatniego etapu drogi. Wiodła ona przez mokradła i tereny upraw, częściej widać było ciemną twarz, pewnie pracujących tu Filipińczyków, aniżeli siwiznę dostojnych Greków. Wkrótce droga zaczęła prowadzić przez wspaniały sosnowy las, gdzie drzewa wyglądały jak ogromne parasole, a droga stawała się coraz bardziej piaszczysta.
Woda już nie była tak ciepła jak w zatoce Ambrakijskiej, ale było niezwykle przyjemnie chodzić po piaszczystym, rzekłbyś, Bałtyckim, dnie. Przewodnik opisywał te okolice jako pierwsze rzeczywiście przyjemne plaże w okolicach Patry. Niedługo potem gdy pomyślałem, że rzeczywiście jest tu nieźle zacząłem przyglądać się wodzie w której brodziłem zanurzony po kolana.
Błysk, jeden, drugi. Jakby lśniąca mika błyszczała światłem księżyca. Błyski dziwnie pojawiały sie tylko obok moich kończyn, więc byłem prawie pewny że to wzburzony piasek lśni. Jednak zielone światło nie dawało spokoju, a przy silnym wzburzaniu wody stało się jasne, że to co widzę, to naprawdę jakieś świecące stworzenia. Zupełnie jak pokazują to na plaży w Malediwach czy Australii, choć nie tak mocno. Stuprocentowej pewności dodało mi obserwowanie brzegu, gdzie z rzadka przy rozbijającej się fali pojawiał się zielony błysk.
Co dokładnie to było? Najczęściej za świecenie morza odpowiedzialne są dinoflagellata, czyli bruzdnice. A zjawisko na terenie Grecji ponoć opisał już Arystoteles.
Na dzikiej plaży, oddzielonej od soczystozielonych sosen pasem szerokich wydm, kwitną też białe lilie.
Dojazd: pas dzikich lasów i plaż rozciąga się na północny zachód od miejscowości Nea Manolada, w przybliżeniu 40 km na zachód od Patry.