Opis pochodzi z dawnych czasów mianowicie z 2009 roku, z dawnej strony internetowej. Jedna z pierwszych wypraw rowerowych w życiu. Nawet nie znałem nazw masywów przez które przejeżdżałem i nie miałem porządnej mapy – stąd wnioski o braku tras rowerowych… Zapraszam!
Zawartość
Piątek, 12 czerwca
Niebo rano było klarowne jednak byłem świadomy, że dziś może padać…
Wyjeżdżam z domu około ósmej. Czekam w Jawiszowicach na Marcela. Na stacji chcę kupić bilety (osobowy + rower) do Żyliny. Niestety na tej stacji nie mogę dostać biletu międzynarodowego, zaopatruję się więc w bilet do Korbielowa, mam nadzieję, że dalej sobie poradzimy. W pociągu zajmujemy jeden przedział i doprowadzamy po wąskich korytarzykach pociągu rowery (nie można narzekać na PKP, bo nie był to pociąg przystosowany do przewozu rowerów). W pociągu jemy drugie śniadanie i z okien pociągu oglądamy krajobrazy okolic Węgierskiej Górki.
Korbielów
Bieganina… Mam kilkanaście minut, aby zdobyć bilety na dalszą drogę. W kasie na byłym przejściu granicznym(!) nie ma zapisanej miejscowości Żylina toteż biletów nie dostanę Lepiej potraktowała mnie słowacka obsługa pociągu – wydrukowano (tak, nie wypisano) na miejscu bilet. Dojazd do Żyliny niezbyt poruszający, czekamy na chwilę, kiedy wreszcie ruszymy naszymi rowerami.
Żylina
Wjeżdżamy na duży dworzec kolejowy, wyciągamy rowery na wąskie perony. Opuszczamy budynek dworca, lokalizujemy swoje położenie i kierunek jazdy, z którą nie było tak łatwo. Na początku po kilometrze jazdy wjeżdżam w dużą dziurę przy przejeździe kolejowym. O dziwo nic się nie stało. Później wjeżdżamy na główną drogę, gdzie obawiałem się, że nie możemy po niej jeździć rowerami. Okazało się że to jest jedyna droga do Martina i można z niej korzystać. Trasa prowadziła doliną Wagu, minęliśmy zamek Strečno i ruiny innej warowni położone wysoko na skałach nad rzeką. W połowie drogi zatrzymały nas roboty drogowe. Po przeczekaniu dobrych piętnastu minut znów zaczęliśmy jechać stopniowo obniżając się i zbliżając do Martina. Tam zaczyna padać słaby deszcz.
Martin – Turčanske Teplice
Wyjeżdżamy z Martina główną drogą prowadzącą na południe. W tym kierunku kontynuuje się kotlina zaś na wschodzie i zachodzie są góry. W pewnym momencie zza tych gór pojawia się coraz więcej ciemnych chmur i zostajemy dosłownie przez nie otoczeni. Robi się szaro, a w dali słychać grzmoty. Zaczyna się deszcz Jedziemy drogą z betonowych płyt w silnym wietrze i mokniemy. Ciągły stukot amortyzatora o nierówności między płytami i myśl: byle tylko dojechać do tych Teplic. Tam wszystko się rozstrzygnie – możemy gdzieś przeczekać deszcz lub zawrócić. Kilka kilometrów przed miejscowością na zachodzie widać przejaśnienie. Zatrzymujemy się, nie chcemy dalej być ochlapywani przez pędzące samochody i czekamy aż deszcz osłabnie. Szczęśliwie chmury odeszły dość szybko, a my mogliśmy kontynuować jazdę. W Teplicach kuszą reklamy o basenach z gorącą wodą, my tymczasem delektujemy się słabo odgrzaną zapiekanką i herbatą z automatu na przydrożnej stacji benzynowej.
Teplice – Banská Bystrica
Nieco osuszeni wyruszamy w dalszą drogę i po kilku kilometrach skręcamy na wschód, w stronę gór. Tu zaczyna się podjazd. Pniemy się lekko w górę jadąc doliną. Za plecami słońce, czuć wiatr i górskie powietrze. W dolinie paruje mnóstwo wody. Po paru kilometrach swoistą radość sprawia znak, który informuje o nachyleniu podjazdu 12%… Dalsza część podjazdu miała ostre zakręty, przy których były osuwiska skalne; wspinamy się ostatecznie osiągając wysokość przełęczy – 890 m.n.p.m.
Wiadomo co będzie za przełęczą Przyjemność związaną z utratą naszej energii potencjalnej uprzykrzył deszcz i wiatr, lecz i tak stosunkowo szybko minęliśmy Hramanec i dojechaliśmy do Banskej Bystricy.
W mieście zjeżdżamy w stronę rynku. Tam jakaś zabawa, całe centrum zatłoczone, dlatego też nie skupiamy się na zwiedzaniu, ale zmierzamy na południe by zrobić zakupy. Bystrica – Kováčová Ostatni odcinek o długości około 20 kilometrów. Jedziemy na miejsce noclegu. Bardzo się spieszymy bo byliśmy umówieni na 20:30, a przed dwudziestą wyjechaliśmy z miasta. Mijamy szybko znane lotnisko Sliač i wjeżdżamy resztkami sił do Kováčowej. Nocujemy w domu u bardzo sympatycznego starszego pana, z którym prowadziliśmy jeszcze ciekawą rozmowę.
Kováčová – Hronska Breznica.
Sobota, 13 czerwca
Wita nas pogodny poranek. Wyruszamy dziś do Banskej Štiavnicy, miejsca, które zawsze było dla mnie atrakcyjne. Górnictwo kruszcowe, dziedzictwo UNESCO
. Na Słowacji nie ma ścieżek rowerowych, lecz są drogi szybkiego ruchu. Co ma jedno do drugiego? Otóż większość szlaków komunikacyjnych stanowi droga szybkiego ruchu i „zwykła”. Dlatego też można spokojnie jeździć rowerem po tych „zwykłych” gdyż są prawie puste. Gorzej jak jest tylko droga szybkiego ruchu. Nie znając zbyt dobrze słowackich zasad starałem się nie wjeżdżać na „półautostrady”. Skończyło się to pchaniem roweru przez pole kukurydzy wzdłuż ogrodzenia zakładów Continental.
Po powrocie na drogę spotkaliśmy rowerzystę, który jechał w tym kierunku co my więc trzymaliśmy się niego – myśleliśmy że to nic zobowiązującego. W rejonie Budčy stwierdziliśmy, że już się nie zgubimy i zjechaliśmy do sklepu. Po wyjściu ze sklepu widzimy naszego „przewodnika” który czekał na nas i zawrócił, bo myślał że zabłądziliśmy. Trzeba powiedzieć, że większość spotkanych przez nas Słowaków była bardzo przyjazna.
Hronska Breznica – Banská Štiavnica
Podjazd. Im bliżej celu tym drogi bardziej strome. Trasa nie była jednak uciążliwa. Po drodze minęliśmy wiadukt, którym jechał mały autobus szynowy. Przed samym miastem naszym oczom ukazuje się charakterystyczne wzgórze z kościołem na szczycie oraz małe niezalesione pagórki. Na jednym z tych wzgórz zjedliśmy drugie śniadanie i podążyliśmy w stronę słynnej kalwarii, której zwieńczeniem był wyżej wspomniany kościół. Na kalwarię składa się szereg murowanych budowli w tym trzy kościoły: Dolny, Stredny, Horny Kostol. Wychodzimy na szczyt skąd możemy zobaczyć całe miasto.
Banská Štiavnica
Na początku zwiedziliśmy rynek i stare miasto. Godne uwagi są: Figura trójcy przenajświętszej, SLOVENSKÉ BANSKÉ MÚZEUM (my nie mieliśmy wiele czasu, więc tylko zakupiliśmy mapę w informacji turystycznej), zamki – stary i nowy. Z rynku wyjechaliśmy wąskimi uliczkami w kierunku wschodnim. Stamtąd mieliśmy piękny widok na nowy zamek i starówkę.
Na jednej z uliczek zobaczyliśmy rower przypięty do kratki kanalizacyjnej ze skradzionym kołem. Nad nim widniał napis:
„Dufam, že to koleso vratite”
Niżej dopisano:
„Ne dufaj a buď rad, že maš ram”…
Chwilę później dotarliśmy do arboretum, gdzie największą atrakcją są jedne z najwyższych drzew świata: Mamutowce olbrzymie. Nie można ich mylić z Sekwoją wiecznie zieloną, mimo że są spokrewnione. Taka błędna informacja jest często spotykana w przewodnikach. Drzewa oprócz swoich wymiarów zwracają uwagę swoją pomarańczowobrązową, miękką korą.
Z arboretum kierujemy się na południe miasta i pokonując duże wzniesienie podjeżdżamy pod nowy zamek; nie mamy czasu na zwiedzanie.
Banske muzeum v Prirode
Wyjeżdżając za miasto zatrzymujemy się przy największej atrakcji tego regionu – muzeum górniczego, które upamiętnia czasy świetności miasta oraz oferuje sporo atrakcji historyczno -geologicznych. Część powierzchniowa muzeum to głównie dawne urządzenia górnicze, ale też skały występujące na Słowacji oraz interesująca tablica przedstawiająca geologię Słowacji. Część podziemna muzeum to sztolnia Bartolomeo, gdzie wraz z przewodnikiem zwiedza się korytarze i wyrobiska. My zwiedziliśmy tylko część górną.
Po wizycie w muzeum zjeżdżamy do miasta na dworzec kolejowy. Tego typu budynki na Słowacji są w opłakanym stanie, humor polepsza w miarę nowoczesny autobus szynowy czekający na peronie (miejsca na rowery, wygodne siedzenia)
Tym środkiem transportu jedziemy do Hronskej Dubravy, po drodze widać było charakterystyczne wzgórze z kalwarią. W Hronskej Dubravie przesiadamy się do pociągu pospiesznego do Zvolena. Tam wychodzimy z budynku i mijamy ciemnoskórych młodych mieszkańców, którzy w odpowiedzi na moje nieopatrzne pytanie gdzie są ruiny zamku Pusty Hrad zaoferowali nam wątpliwej wartości opiekę przewodnika za 2 Euro. Jeden z nich jechał za nami przez kawałek miasta z tą propozycją. Sytuacja może banalna, lecz mogła być niebezpieczna. Nie skorzystaliśmy i stosunkowo szybko wróciliśmy do Kovacovej, przejeżdżając przy tym cały Zvolen (widzieliśmy też nowy zamek…).
Niedziela, 14 czerwca
Wstajemy wcześnie, gdyż pierwszą część trasy musimy przejechać przed ósmą. Za dziesięć ósma jesteśmy na charakterystycznym pochyłym rynku bańskobystrzyckim i zmierzamy do kościoła katedralnego pod wezwaniem św. Franciszka Ksawerego. Uzyskaliśmy możliwość pozostawienia rowerów na plebanii i spokojni idziemy na Mszę Świętą w murach katedry o ciekawym wnętrzu.
Po Mszy Świętej uwieczniamy charakterystyczne budowle przy rynku i rozpoczynamy podjazd pod przełęcz.
Banska Bystrica – Harmanec
Opuszczamy miasto i energicznie zdobywamy kolejne metry wysokości. Plan wyjazdu był ułożony tak, abyśmy mieli stosunkowo dużo czasu „awaryjnego”. Dlatego też liczyliśmy, ze może udać się nam dodatkowo zwiedzić Jaskinię Harmanecką. Jednak pośpiech nie był potrzebny bo i tak samo dojście pod jaskinię zajmowało pół godziny (a dodatkowego czasu mieliśmy około 1,5 h). Jaskini tym samym nie zwiedziliśmy, ale podejścia nie żałuję ponieważ z góry były doskonałe widoki.
Harmanec – Martin
Po odpoczynku schodzimy (prawie 200 metrów) do drogi i kontynuujemy podjazd. Pogoda jest o wiele lepsza niż w piątek. Za przełęczą zjeżdżamy do Teplic i znów jedziemy męczącą, betonową drogą do Martina. Zmęczenie potęgował wiatr W końcu dojeżdżamy do Martina i mamy jeszcze 20 minut. Tu też zniszczony dworzec. Wsiadamy do pociągu pospiesznego i gnieciemy się w ciasnych przejściach. Zdenerwowana (brak wyrozumiałości ) pani konduktor każe nam na dłuższym postoju we Vrutkach przejść do pierwszego lub ostatniego wagonu, gdzie są miejsca dla rowerów. Pan do pierwszego, a pan do ostatniego. I tak jechaliśmy na biegunach pociągu
Po drodze w rejonie zamków nad Wagiem przejeżdżamy przez tunele i stopniowo zbliżamy się do Żyliny. Żylina Kupuję bilety. Eksperymentuję, bo biorę jeden bilet dla Marcela do granicy + bilet rowerowy oraz dla siebie do Oświęcimia (Brzeszcz nie ma w komputerze) + bilet rowerowy. Dostałem 5 biletów Prawie każdy w innym kształcie. Trzeba powiedzieć, że przepłaciłem kupując bilet w Euro na całą trasę. Najlepszym rozwiązaniem jest zakup biletu do granicy, a dopiero tam zakup u konduktora na dalszą trasę. Zwardoń – Brzeszcze Komiczne procedury PKP – przepisywanie numeru słowackiego biletu na papierowy świstek, będący biletem na rower, który nota bene w weekendy kosztuje 1 zł Wracamy w ciepły wieczór beskidzkimi miejscowościami. Jesteśmy coraz bardziej głodni, ponieważ nie zostawiliśmy zbyt wiele prowiantu na drogę powrotną. Dopiero w Czechowicach wpadam do sklepu na dworcu i zdobywam jakieś ciastka. Ostatni odcinek mija szybko, wysiadam w Jawiszowicach i około dwudziestej jestem w domu. Marcel wraca do Krakowa
Całkowity dystans: około 300 kilometrów