Krótka historia o Piatrze. Dwa dni i dwie noce.
Było przeraźliwie wcześnie, ale jak na nocleg niedaleko braszowskiego dworca, parę metrów od toru kolejowego w nerwowo rozbitym namiocie, nie chciało się już spać.
Wsiedliśmy w pociąg w rodzaju podmiejskiej elektriczki jadącej do Zărneşti. W środku panował tłok, dostaliśmy śmieszne maleńkie bilety, prawie jak w Mołdawii i przysypiając, brudni trafiliśmy wreszcie w góry. Pamiętam jak szukaliśmy rumuńskich specjałów, które właśnie były świeżo wypiekane. Czy to była placinta, a może zwykły pączek, nie pamiętam. W każdym razie podzieliliśmy się, aby na następne dwa dni jak najszybciej się wyposażyć w jedzenie i paliwo.
Szliśmy wśród niskiej zabudowy asfaltową ulicą na której widać było coraz więcej łajna. Jak w stasiukowej prozie. Dobra droga skończyła się, zaczęły się pola i kształt litery V -dolina.
Wkrótce ściany skalne wystrzeliły do góry i podążaliśmy już wąwozem. Mapa Piatry skrzyła się od mnóstwa szlaków, myśleliśmy, że skoro jest szlak, to i jest utrzymany. Czerwony krzyż odbijający wąwozikiem na zachód był pierwszą wspaniałą rzeczą która nam się przydarzyła. Cienisty stromy wąwóz, gdzieniegdzie szło się po skalistym korycie potoku i czuło niesamowitą dzikość. Oczywiście przedzieranie przez zawalone drzewa było niejako w zestawie. Droga gruntowa nadkłada nieco i omija najpiękniejsze (choć widoki z drogi nie są beznadziejne).
Polana Vladusca. Tu będziemy biwakować. Otoczenie wyglądało nieco jak Gorce, ale trochę bardziej wyeksploatowane leśnie i pastersko. I oczywiście pomijając grań. Poszliśmy na krótką wycieczkę, na przełęcz Șaua Funduri i krótki spacer granią. Najpierw podchodziło się lasem wygodną ścieżką, potem kosówka, aż nagle ukazał się biały wapień i… druga strona grani. Tutaj brzytwa Piatry wychodzi z lasu i lśni bielą skał. Szlak był całkiem ciekawy, trzeba było używać rąk, raz do skały, raz do kosówki, po to, aby ujrzeć z wolna zachodzące słońce. Widać było również, pomimo chmur, pobliskie góry Bucegi. Nie doszliśmy wtedy na żaden konkretny szczyt, po prostu wyszliśmy na grań. Tak jak kozice obok nas.
Konflitkt tragiczny. Chcieliśmy spać bez namiotu bo tak szybciej i ciekawiej, ale w lasach Braszowa harcują przecież niedźwiedzie. Ba, zresztą w każdym rumuńskim lesie chyba trzeba było strzec się misia. W końcu doszliśmy do wniosku, że jak będzie chciał nas podrapać to namiot mu nie przeszkodzi, więc na wilgotnej łące nad strumykiem rozłożyliśmy folię, a na folii śpiwory i maty.
W świetle poranka zamaskowaliśmy w mchu i borówkach część naszego ekwipunku i na lekko ruszyliśmy po raz drugi na grań Piatry. Jedyną, bo całe góry to jedno ostrze. Jedno, acz imponujące.
Pionowe czerwone linie wskazywały nam trasę. Wkrótce opuściliśmy pastwiska i podążyliśmy w stronę schroniska Grind, ulokowanego u stóp pięknego skalistego zbocza, jednak nieodporne na lawiny. Niebawem szliśmy pod skalnym grzbietem, który wkrótce doprowadził nas do grani. Miejscami miała rzeczywiście parę metrów szerokości. Najciekawiej wyglądały szlaki schodzące na zachód, podobno są one zbudowane na granicy rozsądku, idąc tam wygląłoby się jak samobójca robiący krok w przepaść. Podążaliśmy na północ. Na szlaku znajduje się trochę łańcuchów, jest też parę wąskich (niecały metr) miejsc na grani, czasem ubezpieczonych, czasem nie. Pamiętam, że przejście było emocjonujące, ale czasem łańcuchy umieszczono w łatwych miejscach. Tradycyjnie o zdjęciach wtedy zapomniałem.
Pamiętam smak chleba z rumuńskim białym serem i z pomidorem na małym miejscu na grani. Jedliśmy sporo za La Om, najwyższym szczytem, który jednak niezbyt wyróżniał się z całej grani. Nad nami wisiały szare chmury, które, mieliśmy nadzieję nie sprawią nam nieprzyjemności schodzenia po śliskim wapieniu.
Refugio Vf. Ascutit było zjawiskowe. Czerwona kopuła umieszczona na ostrzu. Jak na karpaty rzeczywiście urzekająca. Co prawda góry nie mają szczególnego majestatu z powodu wielkiego obniżenia Siedmiogrodu na północy i obecności jednej grani, jednak ze względu na niesamowity charakter tej grani, kwitnące różaneczniki i niezwykłe wytyczanie szlaków warto tam się zjawić.
Schodziliśmy niebieskim pionowym szlakiem do schroniska Cabana Curmatura, które wygląda zupełnie jak nasze schroniska w górach. Trasa do niego była stroma, prowadziła piarżyskiem i kosówką z ładnymi widokami, a następnie lasem. Miało się wrażenie, że schodzi się „po swojemu”, a nie szlakiem. Drugie podobne miejsce, które kojarzę znajduje się na zejściu z Tlstej w drodze na Ostrą w Wielkiej Fatrze na Słowacji.
Robiło się już późne popołudnie, gdy szliśmy drogą szeroką polaną i zdawało się, że już nic nie mogło nas zaskoczyć. A jednak rumuńska mapa, która stosuje czarne kreski do oznaczania szlaku i gdzieniegdzie tylko umieszcza kolorowy symbol (swoją drogą uroczy) szlaku trochę nas zdezorientowała. Skończyło się na nawet przyjemnej zabawie w detektywa topograficznego, który wykazał, że podążać należy za żółtymi trójkątami w poprzek grzbietu Muchia Vlădusca. W ten sposób przeszliśmy ładne leśne odcinki gór i dotarliśmy do miejsca, gdzie byliśmy dwa dni temu – zamykając pętlę. Pobiegliśmy po plecak, spaliśmy znów nad cicho szemrzącym strumykiem, Łukasz smażył znalezione grzyby, my z Marcinem pocieszyliśmy się resztkami prowiantu.
Informacje praktyczne:
Piatra jest ciekawą i atrakcyjną alternatywą gór Bucegi, które ze względu na bliskość Braszowa i stacje narciarskie są zatłoczone i zaśmiecone.
Komunikacja: Do Zărneşti z Braszowa kursuje pociąg. Cena wynosi parę lei. można też dostać się autostopem.
Szlaki: Szlaki na Piatrze mają rozmaitą trudność. Jedynie słyszałem o szlakach, biegnących po zachodniej stronie grani, iż są przepaściste, ubezpieczenia są jakie są i wędrowanie jest tam bardziej ryzykowne niż zwykle. Szlak granią na północ od La Om nie powinien nastręczać trudności chodzącemu po Tatrach turyście, trzeba mieć na uwadze, że skałą tu jest wapień, który „na mokro” będzie śliski. Oznaczenia są raczej dobre i czytelne. Wejścia na grań niekiedy prowadzą piargami i pod skałami, istnieje ryzyko spadających kamieni. Część „reglowa” szlaków jest bardzo podobna do tych w polskich górach.