Góry Zemplin | Zempléni hegyseg | Zemplínské vrchy

Wulkaniczne, niewysokie pasmo górskie rozpięte jest pomiędzy Słowacją a Węgrami.  Wąski grzbiet biegnie z północy na południe.  Zaczyna się koło Preszowa, a łańcuch na południu zamyka Góra Tokaj wysoka na 514 metrów,  jedna ze słynniejszych gór – winnic. I wcale 514 metrów to nie nisko, bowiem okoliczne równiny nad Cisą leżą dobrze ponad 300 metrów niżej.

Herl’any.

_DSC0273

Jedyny słowacki gejzer wybucha co 32-36 godzin.

W niewielkiej miejscowości w otoczeniu cygańskich przysiółków, jedynych wysp życia pośród ciszy słowackiej prowincji, znajdował się ładny park z kwitnącymi magnoliami. Na dnie małej fontanny znajdowało się trochę mokrego, szarego piasku. Specjalna tablica informowała kiedy wystąpi następna erupcja. Spóźniliśmy się. Gejzer wystrzelił przed chwilą,  gdy my wracaliśmy pokonując pagórkowate okolice u podstaw gór Slanskich. Jechało się ciężko,  bo dodatkowym obciążeniem w sakwach było dziesięć litrów Tokaju…

Za zabudowaniami okalającymi park znajduje się studnia wody mineralnej, smacznej choć o wyczuwalnym zapachu siarkowodoru.

Hollóháza.

Na podjeździe w stronę granicy węgierskiej stał czołg zapewne z czasów walk w 1944 roku, gdy linia frontu przebiegała przez góry. Im wyżej, tym bardziej pusto. Tuż za granicą krajobraz zmienił się dosyć znacznie. Więcej było ciepłolubnych roślin, łąk, a na końcu panoramy widzieliśmy śliczną, skupioną wioskę, typowe węgierskie cudeńko pośród bukowych lasów. Od tej pory młode, soczystozielone, wiotkie, liście buka towarzyszyły nam cały czas. Mają dopiero kilkanaście dni i stąd ich delikatność i jaskrawa barwa.

W Hollohazie znajduje się muzeum porcelany (przejechaliśmy obok), a dalej doliną prowadzi świetnie utrzymana ścieżka rowerowa.

Kapolnatanya.

Już byliśmy w sercu Zemplinu. Łagodne, ślicznie symetryczne pagórki otaczają nas z każdej strony i wyraźnie przeczą niby-faktom, iż Węgry to tylko równiny.

_DSC0445

Madziarska prowincja zachwyca.

Telkibanya.

Najpierw wylot sztolni kopalni złota i źródełko. Dalej – górnicza wieś z urokliwymi domkami i wspaniałe wykorzystanie doliny rzeki. Śmiem zaryzykować, że niewiele jest miejsc, które mogą konkurować z węgierskimi wioskami w górach, jeśli chodzi o malowniczość architektury położonej nad rzekami.

 

Gönc i na południe. Biblijnym szlakiem.

Poranne mgły i niskie chmury przetasowywały się nad naszymi głowami. Wyjechaliśmy z lasu i w coraz gorszej pogodzie toczyliśmy się na południe. Wpierw przez stasiukowe Gönc, o którym pisze, że boi się, że kiedyś zniknie. Nie działo się nic, totalny bezruch. Trochę więcej w Vizsoly, przejechało parę aut. Minęliśmy bibliotekę, w której znajduje się kopia pierwszej Biblii wydanej w języku węgierskim. Przetłumaczona przez  Gáspár Károliego, wydrukowana ponoć na polskim papierze, w czasach, gdy Gönc nie było malutkim miasteczkiem, lecz gdy stanowiło miasto handlujące tokajem z Polską. W Vizsoly wydrukowano Gonckie tłumaczenie. Nie sposób było nie pomyśleć o pobliskim Szaroszpataku, gdzie w kolegium kalwińskim znajdował się najstarszy polski przekład Biblii na język polski – tak zwana Biblia Szaroszpatacka.

_DSC0358Za miejscowością (na S) znajduje się kamieniołom skał wulkanicznych z (jeśli dobrze zrozumiałem tablicę w „języku ludzi, których nikt nie rozumie”) pozostałościami fumaroli. Niezbyt powalające, ale przyjemne miejsce na przerwę i posiłek. Brak podejrzanych wyziewów gazu…

Boldogkőváralja

Bolesną do wypowiedzenia nazwę warto rozbić na kő – skała i vár – zamek, a na pewno pozostanie dłużej w pamięci niż samo Bo… Znad rzepaku przebijała na tle chmur wielka warownia. Im bliżej wioski u jej stóp, tym bardziej widać było charakterystyczną strażnicę na południowym skalistym grzbiecie. Urzeczeni pięknem z dołu, ruszyliśmy dalej, by tego samego dnia wkroczyć w rejon Tokaju.

Abaújszántó

Trzytysięczna miejscowość w winnym królestwie. Nauczony poprzednimi doświadczeniami z Węgier – sobotnie wypady bez forintów kończą się pustymi rękami – postanowiliśmy kupić jakieś wino w supermarkecie, gdzie można było płacić kartą. Miły pan w sklepie zlitował się nad nami i po zrobieniu swoich zakupów podjechał pokazać nam winnice, gdzie kupimy lepszy złocisty trunek niż ze sklepowej lady.DSC_0018 W międzyczasie na parkingu, w majowe, deszczowe południe, czekało mnie łatanie dętki. W otoczeniu milczących zaciekawionych Cygan, którzy bez zażenowania poświęcali czas na podziwianie moich zmagań z mokrą, pokrytą szlamem oponą.
Za wsią, na łagodnym pagórku mieściło się całe mnóstwo drzwi prowadzących wgłąb ziemi. Tuż przy nich swój dom miał Peter, który to oprowadzał nas po swoim winnym królestwie i u którego postanowiliśmy zostawić swoje forinty za wspaniały Furmint, który zdobył krajową nagrodę w 2013 roku. W piwnicach, gdzie wszystko zarośnięte było pleśnią, znajdowała się beczka wina, które za dwa lata ma stać się tokajem 6-puttonyos. Sześć metrów pod ziemią, dziadek Petra kopiąc zwiedzaną przez nas piwnicę natknął się na wypełnione prawie w całości osadem pomieszczenia. Ostrołukowe sklepienie kazało ocenić historykom piwnicę na średniowieczną, a dziś wnuk przechowuje tutaj swoje wina. Po degustacji paru innych win ruszyliśmy dalej. Peter powiedział, że na Węgrzech można jechać rowerem, póki się jechać potrafi. Nie chcieliśmy jednak próbować swoich granic, bo do stolicy rejonu było jeszcze trochę kilometrów. I to w Abaújszántó podobało mi się najbardziej. Było przesiąknięte winem, a jednak na uboczu._DSC0388

Wulkaniczne pagóry.

Sam Tokaj nie dawał pełnego obrazu rejonu. Zwłaszcza gdy chmury zasłoniły wierzchołek samej góry. Za to jadąc wśród bezkresu winnic, kończących się na zielonych liściastych wzgórzach Zemplinu i widząc rude, wulkaniczne ściany kamieniołomów jasne stawało się skąd bierze się to wino. Owszem, brakowało jeszcze słońca, jednak parę wieczornych promieni przywróciło wiarę w dobrą pogodę. Zresztą, Peter powiedział nam, że deszczowa pogoda jest tu wielce pożądana, gwarantuje sukces upraw.

Wino na każdym rogu.

Z jednej strony zbocze góry, z drugiej cisza i leniwie płynąca Cisa. Pomiędzy urocze miasteczko, gdzie wino sprzedaje się na każdym rogu, a najczęstszym słyszanym językiem wydaje się być polski. Warto tutaj zajechać, aby kupić tanie, dobre wino, warto choćby dla legendarnej nazwy. Poza tym to chyba jedyna miejscowość na naszej trasie, gdzie znajdowała się jakakolwiek infrastruktura turystyczna – można było zjeść langosz.

– Czy jest szamorodni? –  zapytałem w jednym z sklepików
– Tak, ale tylko w szkle –  odpowiedziała pani, wskazując drogą butelkę, miodowej barwy trunku
– A gdzie da się kupić w butelce, jeżeli w ogóle się da? – zapytałem ponownie

Pani podeszła ze mną do ciemnego szynku, poczęstowała szamorodnym i po uzyskaniu naszej aprobaty, napełniła półtoralitrową butelkę. W ten sposób ulokowaliśmy ostatnie forinty i zakończyliśmy winny maraton. Pozostało przywieźć to z powrotem do samochodu. Przez góry. Szamorodni, wino powstałe z kiści winogron częściowo pokrytych szlachetną pleśnią, stało się naszym faworytem.

Cisa, godna uwagi.

Krajobraz zmienił się. Podążaliśmy obok nadrzecznych łąk na których stały samotne drzewa. Gdzieniegdzie mignęło nam zakole rzeki i jakieś barki czy promy. Po zielonych łąkach dreptały białe czaple, a w wioskach panował spokój. Wreszcie zrobiło się cieplej, a za naszymi plecami ujrzeliśmy szczyt Tokaj.

Z powrotem w górach.

_DSC0442

Tolcsva, góry Zemplin.

Za miejscowością Tolcsva, która na tle pagórów wygląda jak słoweńska wioska, droga wiodła doliną w stronę maleńkich miejscowości, których nazwy kończyły się na -huta. Ujhuta, Ohuta, Haromhuta… Jedna bardziej urokliwa od drugiej, z drewnianymi domami nad rzeczką. W końcu wjechaliśmy w las, niecałkiem prawdziwie odwzorowany na mapie. Z opresji wyrwał nas Węgier, który z pomocą swojej żony, Melindy, wskazał nam wspaniałą asfaltową drogę do Kemencepataku. Bukowy las i serpentyny, to esencja węgierskich gór. A wąskotorowa kolej dodawała sielankowego charakteru.

Füzér._DSC0477

Ikoną tych wulkanicznych gór jest właśnie Füzér. Orle gniazdo na szczycie sześćsetmetrowego, bazaltowego zapewne, wzniesienia. Wspaniały, dobrze zachowany zamek. Więcej baśniowości? Tabliczka wjazdowa do miejscowości zapisana jest pismem runicznym. Więcej realizmu? Kanciasty, niebieski ikarus spokojnie czeka na poboczu na następny kurs.

U stóp Wielkiego Milicza.

Wspomniany szczyt, jest najwyższym po węgierskiej stronie, choć liczy tylko 900 metrów. Tam przebiegała granica ze Słowacją, którą chcieliśmy pokonać, choć nie było na mapie żadnej sensownej drogi. Po drugiej stronie znajdowały się dwa osuwiskowe jeziora. Większe – jezioro Izra  – to wspaniały zakątek w bukowym lesie. Zanim jednak tam dotarliśmy, czekało nas wspinanie się po stromej asfaltowej drodze, która jednak istniała. U stóp podjazdu, pod parasolem (bo grzało mocno słońce) chłopczyk i dziewczynka sprzedawali jajka. Dziesięć za bodaj 600 forintów. Zemplińska strefa wolnocłowa.

Slanec.

Od Izry, gdzie można odpocząć nad wodą, leśne, asfaltowe drogi wiodły nas do miejscowości, słynącej z zamku na wzgórzu, z którego kontrolowano największe obniżenie w całym paśmie. Ze Slanca kierowaliśmy się powoli w stronę Preszowa, przez pustawe drogi. Czasem przejechał pomalowany spray’em pociąg, czasem zaszczekał pies. Wróciliśmy przez Herl’any, potem przez coraz gwarniejsze cygańskie wioski.

Raz kundle zablokowały nam drogę, trzeba było poczekać, ażeby ich właściciele przeprowadzili nas na koniec wioski

– Bo tu przychodzą skiny – tak tłumaczył szczekające na nas psy młody Rom, idący wraz z tłumkiem innych dzieci.

Bardzo chcieli podać nam rękę i dziwili się, że jechaliśmy aż z Węgier. Być może byliśmy jedyną atrakcją tego dnia.

Strome podjazy na początku trasy.Herlany, przy źródle wody mineralnej.Park w Herlanach.Gwardja SSSR.Węgierskie klimaty.1 maja to także święto na Węgrzech.Sztolnia kopalni złota.W drodze do Gonc.Zamek Boldogkovaralja za ścianą deszczu.Piwnice winne.Peter i jego winne królestwo.Zbiorniki na moszcz. Po węgiersku moszcz oznacza to samo.Zejście do piwnicy 6 metrów wgłąb.Uliczki Tokaju.Ciekawy szałas nad Cisą.Góra Tokaj (514m.n.p.m)Na cichej, małej stacyjce.Górska kolejka wąskotorowa. Nie wiem czy użytkowa czy turystyczna.Węgierske ścieżki rowerowe są coraz lepsze, przypominają już Bornholm.Mniejszości też mają swoje znaki.Pismo runiczne.Wulkaniczne stoki nad Pusztafalu.Górskie jezioro Izra.Slanec.Zamek Slanec.