Roches de Ouaïème – górski trekking w Nowej Kaledonii

Miało być o górach, a tu znowu te wyspy...

Miało być o górach, a tu znowu te wyspy…

Zazwyczaj gdy trafiamy do jakiegoś nowego miejsca staramy się zobaczyć jak wyglądają okoliczne góry. Jest w nas jakiś taki zew gór –  całkiem dobra rzecz, bo w górach zawsze jest swojsko, zawsze jest pięknie i zazwyczaj jest dziko. Nie inaczej było na Nowej Kaledonii – chcieliśmy wyjść na najwyższy szczyt wyspy liczący ponad 1600 metrów – Mont Panié. Jednakże pomimo istnienia na mapach wyraźnej ścieżki na szczyt, wejście jest zabronione. Argumentów jest wiele, a jak mówi mądrość ludowa, gdy argumentów jest wiele to tak naprawdę każdy z nich jest nieprawdziwy… Na Mont Panié nie można wychodzić ze względów przyrodniczych, ze względów bezpieczeństwa związanych z rzekomym występowaniem tam azbestu oraz ze względów kultowych… Żeby było jeszcze zabawniej wycieczka na szczyt jest możliwa wraz z lokalnym plemieniem po uiszczeniu naprawdę wysokiej opłaty choć kiedyś było to absolutnie do zrobienia na własną rękę. Cóż, takie czasy. Dowiedziawszy się tyle jako turysta,  miałem świadomość, że na pewno da się wyjść na szczyt umiejętnie wybierając miejsce i porę startu, jednak brakowało nam czasu na takie eksperymenty i chcieliśmy uniknąć frustracji związanej z ewentualnym niepowodzeniem. W zamian postanowiliśmy wybrać się w inne rejony gór, które rozciągają się wzdłuż północnego wybrzeża Grande Terre. Padło na góry znajdujące się na południowych zboczach podobnego do fiordu ujścia rzeki Ouaieme.

Jeden dzień w kaledońskich górach

Góry zwane Roches de Ouaïème nie liczyły nawet 1000 m wysokości, jednakże ruszyliśmy na nie z poziomu oceanu. Dosadniej rzecz ujmując ze strefy zalewowej tsunami. Trasa zaczęła się całkiem konkretnie z asfaltowej drogi okalającej wyspę. Dobrze oznakowany szlak ruszał prosto w górę i po około piętnastu minutach stromych zakosów dotarliśmy do niewielkiego wypłaszczenia z widokiem na wodospad ukryty wśród zarośli. Znajduje się również tutaj ławka, a na koniec dnia to właśnie w tym miejscu rozbiliśmy nasz namiot.

czasem było całkiem stromo...

czasem było całkiem stromo…

Dalsza trasa wiodła wzdłuż wysokich traw w miejscu dawnego pogorzeliska, a potem w pewnym momencie weszliśmy w gęstych piękny tropikalny las, na brzegu którego znajdowała się fotogeniczna chatka. Trasa cały czas wiodła stromo do góry. Duże nachylenie pozwalało z uwagą przyglądać się niezwykłej roślinności otaczającej ścieżkę. Ilość i różnorodność flory na Nowej Kaledonii zdecydowanie wykracza poza ten opis, bo byłoby po prostu nudne – jednym słowem trzeba to zobaczyć samemu (albo na zdjęciach). Po jakiejś godzinie wyszliśmy na grzędę i za naszymi plecami pokazały się 2 wspaniałe pacyficzne wysepki otoczone złotym pierścieniem piasku. Dalsza trasa wiodła jeszcze przez moment w lesie, a następnie wspinaliśmy się przez niskie zarośla na główną grań. Tutaj na ostrym jak brzytwa fragmencie grani kończy się oficjalna ścieżka. My nie mogliśmy na tym poprzestać i mniej wyraźną ścieżką podążyliśmy dalej na najwyższy szczyt w okolicy mierzący 976 metrów. Tutaj roślinność była jeszcze gęstsza i spotkaliśmy wiele kwitnących roślin co do których mieliśmy pewność że występują tylko na Nowej Kaledonii. Sam w sobie wierzchołek nie był aż tak atrakcyjny jak się tego spodziewaliśmy ponieważ znad morza nadciągnęły chmury, ale zapewniał wgląd w dalszą część fiordu oraz mnóstwo wrażeń związanych ze wspinaczką granią. Chociaż określenie wspinaczka nie jest to do końca precyzyjne – była to wędrówka dżunglą, gdzie tylko czasami zdawaliśmy sobie sprawę, że gdyby nie gęste zarośla to z pewnością mielibyśmy lęk wysokości, bo roślinność porasta tutaj strome stoki…

Ścieżka wiodła w górnej części tej skały mniej więcej tam gdzie jest środek zdjęcia.

Ścieżka wiodła w górnej części tej skały mniej więcej tam gdzie jest środek zdjęcia.

Zachwyceni przyrodą zaczęliśmy powolny powrót. W punkcie do którego dociera większość turystów (744 m) przygotowaliśmy posiłek oraz eksplorowaliśmy okoliczne fragmenty stromej i wąskiej grani. Z jednej strony widzieliśmy coś w rodzaju doliny i to właśnie stamtąd przyszliśmy, a z drugiej strony istniała przepaść. Kilkaset metrów pod naszymi stopami widać było wąską nitkę nadmorskiej drogi oraz znaną dobrze podróżującym po Nowej Kaledonii przeprawę promową. Dalej na horyzoncie ukazywały się nam jasnoniebieskie półkola raf koralowych. Byliśmy bardzo zadowoleni, że trafiliśmy na taką ścieżkę i gorąco polecamy ją gdy traficie na Nową Kaledonię. Eksploratorom mogę polecić wędrówkę dzikimi graniami w okolicy.

Punkt 744 m.n.p.m.

Punkt 744 m.n.p.m.

Przydatne linki

tutaj znajdziecie broszurę opisującą całą trasę. Można ją dostać w wersji papierowej na wyspie w każdym punkcie informacyjnym, podana tam długość trasy wynosząca 10 km odnosi się jedynie do punktu 744 m. Dalsza trasa jest bardziej wymagająca, poruszanie się tam zajmuje trochę więcej czasu.